piątek, 20 grudnia 2013

Żyję, wyjaśniam, przepraszam i dziękuję.

Okey... więc... cześć?
Hej, Motylki?
Boże, nie wiem co napisać.
Przepraszam.
Tak szczerze, że aż zaczyna mnie boleć serduszko, przepraszam Was.
Nie wiem od czego powinnam zacząć. Uhhh..
Okey.... Powiedzcie, że nie piszę już do pustego miejsca w Internecie? Ktoś tu jest? Nie?
Bo ja jestem tu pierwszy raz od  14 września. I chyba zaraz się popłaczę. Jestem taką cholerną beksą. Nie płaczę na prawie żadnym filmie, ale gdy chodzi o coś dla mnie ważnego to.. uhh.
Ale ciągle nic nie wiecie.
Tak, więc w tym miejscu sądzę, że powinnam podziękować Oliwii W. za dzisiejszego maila, który uderzył we mnie jak piorun z jasnego nieba, otwierając wewnątrz mojej głowy szufladkę, którą pod koniec września zatrzasnęłam i nie chciałam otwierać do tej chwili.
Tak, chciałam odejść bez pożegnania - tu jest czas abyście się na mnie wściekli
Ale tak, jak widać, ten blog (tak na prawdę Wy) znaczy dla mnie więcej, niż chciałam sobie wmówić, że jest naprawdę. Czemu tak po prostu odeszłam?
Zadawałam sobie to pytanie przez pierwszy miesiąc, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.... Uhh... może po prostu wszystko opiszę? O ile ktoś w ogóle to czyta - przepraszam, że tak mącę.
Więc, jak wiecie we wrześniu nie było u mnie za ciekawie. Najpierw te kradzione rozdziały itp. ale tak naprawdę to była tylko kolejna kropla, do zbiornika tego co się działo. Jestem z natury osoba, która nie rozmawia o swoich większych problemach, nawet z przyjaciółmi. Taka jestem - zatrzymuje wszystko w sobie, nie chcąc martwić innych. W dodatku nie mam problemów z ludźmi, którzy zwierzają się mi. Wręcz przeciwnie, mam w sobie taką destrukcyjną cząstkę, która każe mi brać na siebie problemy każdego, starając się pomóc tak bardzo, aby nie myśleć o sobie. 
I tak oto gdzieś w środku września coś we mnie pękło i powiedziałam - nie nie dam rady. Nie było to oczywiście widoczne. Jeśli spytać kogoś z mojego otoczenia nic się nie zmieniło. Ale wewnętrznie po prostu nie dałam rady. Zaczęłam bardzo często chorować. Na zwykłe przeziębienia, ale za to dość często - co tydzień, dwa byłam chora.
I to był pierwszy powód mojej nieobecności tutaj - nie miałam na to siły.
Cały czas powtarzałam sobie, że kiedy parę spraw się uspokoi, wrócę i wszystko będzie jak dawniej.
Jednak sądzę, że wiecie iż nie rozwiązane problemy najczęściej nie znikają, a zostają tworząc przy okazji nowe. Zmęczenie starymi problemami spowodowało spadek mojej odporności. Spadek mojej odporności spowodował więcej do nadrabiania w szkole. To zaś oznaczało dodatkowe zmęczenie i brak czasu.
I tym sposobem, gdzieś w październiku, przestałam myśleć, że tu wrócę. Powiedziałam sobie, że to zamknięta sprawa. Nie chciałam wrócić, aby zawieść was jakością lub terminami rozdziałów... Stwierdziłam, że tak jest łatwiej. Okey - poszłam na łatwiznę.
W listopadzie sądzę, że po prostu zablokowałam wszystkie myśli o pisaniu - odgrodziłam to od siebie wielkim murem i starałam się rozwiązać pewne problemy.
I tak nadszedł grudzień.
Przez ten cały czas zdarzały się chwile, kiedy byłam bliska powrotu. Świerzbiło mnie, aby usiąść jak dawniej i zatopić się w tej chwili. Ale zaraz znajdowałam sobie jakieś zajęcie, by o tym nie myśleć.
Nie chcę mówić, że nie miałam kompletnie czasu bo bym skłamała.
Prawda jest taka, że większość wolnego czasu siedzę po prostu na tumblr. i przeglądam bezsensowne rzeczy.
I oto jestem tu dziś. Po czterech miesiącach nieobecności.
Wiem, że to co opisałam jest marnym usprawiedliwieniem. Nie chcę zresztą żebyście nie miały mi za złe, że Was zostawiłam. Wiem że zawiodłam i to z własnego lenistwa. Po prostu pomyślałam, że należą się Wam jednak wyjaśnienia. Przynajmniej za to jak wspierałyście mnie przez cały czas :)
Nie potrafię wyobrazić sobie lepszych czytelników, niż Was. Nawet jeśli większość już tu nie zagląda (uwierzcie - zdziwiłam się gdy odkryłam, że KTOKOLWIEK jeszcze zagląda).
No tak.
I chyba chciałam, żebyście wiedziały, że u mnie w porządku.
Mam nadzieję, że u Was też.

Jednak chociaż już tu jestem i w ogóle nie chcę, żebyście potraktowały to jako mój powrót. To tak nie działa.
Prawdą jest, że brakuje mi tego wszystkiego, i chciałabym aby wszystko wróciło do stanu przed wakacjami...
Tylko, że nie chcę pakować się w coś, może odzyskać paru czytelników i potem znowu Was zostawić.
Sama nie wiem. Sądzę, że zasługujecie na zakończenie tej historii. Na poznanie tego co działo się dalej w moim małym scenariuszu.
I nic nie obiecuję...
Ale może, może coś uda mi się w tej sprawie zaradzić.

Podsumowując wszystko - przepraszam, że zostawiłam Was bez wyjaśnienia.
Kocham Was i nigdy nie żałowałam decyzji o założeniu tego bloga - nawet jeśli to tylko malutkie miejsce w otchłani Internetu - Wy sprawiliście, że stało się to NASZYM miejscem. Moim azylem.
Dziękuję Wam.
Za wszystko - za rzeczy których nie potrafię nawet ująć. Za to, że martwiłyście się, wspierałyście i starałyście się rozumieć moje często nierozważne decyzję.
Taką jak ta.

Pozdrawiam, ściskam i całuje,
Wasza Rose.

sobota, 14 września 2013

23. I to jest moje miejsce



Kiedy się budzi jest wcześnie. Bardzo wcześnie. Za oknem jest ciemno jak w nocy, jednak zegar wskazuje równo piątą rano. Rozgląda się podejrzliwie po pokoju. Wczorajszy dzień był tak... ciężki. Przez cały czas czuła się jak ktoś zupełnie inny, uwięziony we własnej skórze. Jak po drugiej stronie lustra, lub w zupełnie innym wymiarze.
Spostrzega, że na leżance w rogu pokoju, Harry dalej pogrążony we śnie, pomrukuje coś niezrozumiałego. Czarnowłosa przygląda się temu widokowi, trochę dłużej niż powinna. Uśmiecha się delikatnie sama do siebie na ten obrazek. W końcu z powrotem przenosi wzrok na widok oknem. Światło latarni oświetla pomieszczenie upodobniając je choć trochę do jej pokoju w sierocińcu. I to prawdopodobnie sprawia, iż dziewczyna zaciska mocno powieki, chcąc nagle zniknąć.
Przecież to nie jest jej miejsce.
Już nie...
Jej miejsce jest w ciemności. W cieniu, w jej małym pokoiku. Jej miejsce jest ziemne i odizolowane. Jest straszne i przygnębiające i nienawidzi tego tak bardzo... A jednak chce już do niego wrócić. Pasuje tam. Musi pasować. Nie ma przecież wyboru...

Najciszej jak tylko może opuszcza łóżko, po czym ubiera się. Zaczyna czuć, że się dusi, że jej mózg ponownie ulega autodestrukcji, więc czym prędzej chce się wydostać na zewnątrz. Wie, że to jej pomoże.
Spogląda jeszcze na dalej śpiącego chłopaka i wychodzi z pokoju. Przy drzwiach wyjściowych zarzuca na siebie jedynie cienką, znoszoną kurtkę. Śpieszy się tak bardzo, że prawie upada, zakładając buty i w tym samym momencie otwierając drzwi.

***
Wolność.
Słodka, zapomniana, niebezpieczna.
W o l n o ś ć.
Lodowate powietrze napełnia jej płuca, rozprzestrzeniając się w krwi i docierając do każdego zakamarka ciała. Nabiera duże hausty, skupiając się na równym oddechu. Biegnie już dobre pół godziny chcąc całkowicie uciec od... sama nie wie od czego. Ale dalej biegnie, mijając domy, sklepy, ogródki... tak bardzo znajome, a tak bardzo obce. Już nie pamięta kiedy ostatnio mogła tak beztrosko biec. Na pewno nie od kiedy trafiła do sierocińca. Od tamtej chwili biegała jedynie w snach...

 Kiedy mija swój dom, nie ma w sobie na tyle odwagi by choćby na niego spojrzeć. Boi się co może tam ujrzeć. Wie, że na pewno ktoś tam teraz mieszka. Może jakieś młode małżeństwo z małą córeczką? Może ta córeczka codziennie bawi się w ogródku ze swoim przyjacielem? Może bawi się na huśtawce, która kiedyś była huśtawką niebieskookiej? Pewnie chodzi do jej dawnej szkoły. Może po szkole chodzi do lasku niedaleko? Ma marzenia, plany... Na pewno jest szczęśliwa i nawet nie myśli co by było gdyby wszystko straciła. Kto szczęśliwy chciałby o tym myśleć?


W końcu zatrzymuje się gwałtownie, stojąc przed budynkiem starej szkoły. Coś jakby żal, ściska jej serce, gdy głowa siedemnastolatki wypełnia się w jednej chwili tysiącami wspomnień... W większości z nich była... szczęśliwa. Czasem dobita nauką, pracami domowymi, sprawdzianami i nieznośnymi nauczycielami, jednak prawie cały czas się śmiała. Sama nie wie czy to boli ją tak bardzo, czy może sam fakt, że to już jedynie wspomnienia. 
Bez względu na powód Raven odwraca się równie gwałtownie, jak się zatrzymała, i tym razem już powoli kroczy do kolejnego celu jej spontanicznej wycieczki.

Śnieg chrzęszczy jej pod butami, co słyszy bardzo wyraźnie, przez ciszę panującą dookoła. Słońce zaczyna już wschodzić, rozjaśniając panujący mrok. Dochodzi do małej dróżki, odbiegającej po chwili w las. Bez wahania, wchodzi coraz dalej w pokryty śniegiem inny świat. Świat tak piękny i tajemniczy, że choć aktualnie wszystko pogrążone jest w paromiesięcznym śnie, dziewczynę przepełnia nie do opisania zachwyt. Tak wielki, że aż przygniata ją swym ciężarem. Wyciska całe powietrze z płuc, umysł wypełniając słodką melodią. Czuje się tak nieprawdopodobnie szczęśliwa tylko przez namiastkę tego co kiedyś miała na co dzień. Krąży ze spokojem pomiędzy drzewami, nadal znając na pamięć to małe, ukryte przed światem miejsce. W odróżnieniu do całego miasteczka tutaj dalej czuje się jak w domu. Tu nic się nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, czuje, że to miejsce jeszcze bardziej do niej teraz pasuje.
Wkracza na małą polankę, zatrzymując się na chwilę, by przyjrzeć się jej dokładniej...

"- Pamiętasz jak mieliśmy siedem lat i znaleźliśmy w lasku niedaleko szkoły ukrytą polankę? - zaczął przysiadając się i czekając na reakcje dziewczyny. Pokiwała głową twierdząco, wzrok skupiając na swoich butach - Urządziliśmy sobie tam taki mały ogródek. Pamiętam jak podkradałem mamie nasiona i tak dalej, żebyśmy mogli je posadzić - delikatny uśmiech zabłąkał się na jego twarzy - kiedy skończyliśmy, nasz ogródek był jednym wielkim przekopanym kawałkiem ziemi.... Ale z czasem kiedy tam przychodziliśmy i dbaliśmy o nasze nasionka, one zaczęły rozkwitać... I wiesz, lubię to wspomnienie. Do dzisiaj pamiętam jaki dumny z nas byłem. Ty też byłaś z nas dumna."*

Słońce, całkowicie już wzeszło, przez co oczy bolą ją od dłuższego wpatrywania się w śnieg. Potrząsa głową, przechodząc przez polanę i wkraczając w drugi las. Po niedługim spacerze, szaroniebieskie oczy odnajdują mały domek zbudowany na drzewie. Pomimo paru lat, ciągle wygląda tak samo jak gdy ostatni raz tu była. Ostrożnie wchodzi na górę, nie mogąc opanować kilku łez spływających po jej policzkach.
Przez te dwa lata, jedyne szczęście dawały jej wspomnienia tego wszystkiego. Było to bolesne, jednak dawało szczęście. 
To trochę jak odnalezienie butelki wody na pustyni. Wiesz, że nie starczy na długo, a gdy woda się kończy czujesz jeszcze większy ból, jednak pijesz kosztując każdej z kropel.
Teraz gdy może zobaczyć, dotknąć i ponownie poczuć magie tych miejsc, jest tak oszołomiona, że nie potrafi nawet tego określić.

Siada na podłodze, by nie musieć się ciągle garbić (trochę urosła od ostatniego razu) i rozgląda się wokoło. Teraz jest tu całkowicie pusto, jedynie śnieg, który wpadł przez prowizoryczne drzwi i małe okienko, usypał się w małe zaspy, przykrywając podłogę.
Pamięta jak kiedyś z Curly'm znosiła to wszystkie niepotrzebne koce i poduszki... Nawet załatwiła małą szafeczkę w której trzymali najcenniejsze "skarby"! Całe lato potrafili potem siedzieć tutaj wymyślając najróżniejsze zabawy..
Gdy myśli o skarbach nagle coś przychodzi jej do głowy. Przypomina sobie, że jedną z ich zabaw było chowanie tych skarbów... A Raven miała jeden niezawodny schowek.
Na czworakach przechodzi do rogu pomieszczenia, zaczynając ze skupieniem ostukiwać wszystkie deski. W końcu gdy odnajduje tą jedną niepasującą, oczy rozszerzają się jej, a w uszach słyszy aż szum krwi. Po niemałym wysiłku udaje jej się wyjąc deskę, za którą jest minimalne wgłębienie.
A w wgłębieniu jej najcenniejszy skarb.

"Kiedyś gdy była małą dziewczynką, kochała książkę "Piotruś Pan", przypomina sobie, rozkładając koc na dachu i samemu kładąc się, tak by wygodniej było patrzeć na przepiękne niebo. Dostała ją na swoje szóste urodziny od starszej siostry Harry'ego, z którą się kolegowała i przeczytała w tę samą noc. Potem, każdego dnia przynosiła ją do chatki na drzewie, którą zbudowała wraz z Curly'm w pobliskim lesie i zmuszała go, by czytał chociaż rozdział dziennie. "Po co mam to robić?!"- marudził Harry, na co Raven za każdym razem odpowiadała, żeby po prostu przeczytał, bo to dla niej ważne i go o to prosi. Chłopak w końcu opornie- bo opornie, ale przeczytał książkę.
Wtedy czarnowłosa uśmiechnęła się do niego i zadała tylko jedno, jedyne pytanie: "Będziesz moim Piotrusiem, a ja twoją Wendy?"
"Okey"- odpowiedział z szerokim uśmiechem siedmiolatek, ukazując dołeczek w policzku. "I kiedyś, polecimy do Neverland'u i zostaniemy młodzi na zawsze..."- dodał z błyskiem w oczach, tak jakby mogłoby się to na prawdę kiedyś zdarzyć..."**

Dziewczyna delikatnie ociera okładkę książki wewnętrzną stroną dłoni. Bajka jest w dużo gorszym stanie niż, gdy ją tu zostawiła. Wilgoć odbiła na niej swoje piętno, jednak nadal spokojnie można z niej czytać.
Przerzuca delikatnie strony, prześlizgując wzrokiem po literkach, zlewających się w piękną opowieść. Każde słowo odnajduje się w jej pamięci, jakby miało już tam swoje stare zaklepane miejsce.
Nagle słyszy chrzęszczenie czyichś kroków na śniegu. W popłochu chowa książkę, pod kurtkę, jakby nadal ukrywała prawdziwy skarb.

W tej samej chwili widzi głowę Harry'ego siadającego w wejściu do domku.
- Tak myślałem, że tu będziesz - mówi z delikatnym uśmiechem - ale to nie znaczy, że się nie zmartwiłem kiedy zobaczyłem, że cie nie ma. Jak i cała moja rodzina z resztą. Pewnie gdybym ich nie uspokoił, już szukałaby cię połowa okolicznej policji.
Raven uśmiecha się widząc chłopaka i kręci z rozbawieniem głową. W ten wigilijny poranek, w środku lasu zdaje jej się, że czas magicznie się cofnął. Że nic się nie zmieniło...

***

24.12.2013r.
To nieprawdopodobne jak bardzo jesteśmy ślepi, gdy jesteśmy szczęśliwi.
Gdy niczego nam nie brakuje. Mamy jakieś małe problemy i smutki.. czasem je nawet wyolbrzymiamy. Jednak nawet nie zastanowimy się jak małe są one w porównaniu z szczęściem jakie dostajemy.
Dopiero po czasie rozumiemy naszą ślepotę.
Z drugiej strony trudno nie być ślepym. Trudno widzieć same pozytywy gdy naszą uwagę przykuwa choć jeden negatyw.
Jutro Boże Narodzenie. Pierwsze święta od dwóch lat, o których gdy myślę nie jest mi źle.
To nieprawdopodobne i niedorzeczne... Jednak w ogóle ni jest mi źle.
Czuję się jakby mały promyk słońca w końcu dotarł do mnie, oślepiając mnie swym blaskiem.
Jednak to oznacza, że nadal znajduję się w ciemności. I nie wiem czy kiedykolwiek będę mogła się z niej wydostać. Nawet jeśli wpuszczę tu całe słońce.
Ale teraz czuję się oświetlona. Czuję jak mienię się kolorami. I choć trochę mnie to przeraża, czuję że to jestem właśnie ja.
A to jest moje miejsce.
W oświetlona promieniem słońca, we własnej ciemności.
Bo kocham ciemność. Ale zostałam też obdarowana promieniem słońca, który we mnie pozostał.
I to jest moje miejsce.

***

- Raven, chodź tutaj!
Niebieskooka zamknęła zeszyt, chowając go do swojego plecaka. Wyszła z pokoju Harry'ego, kierując się do salonu, skąd nadchodziły nawoływania kędzierzawego. Był już wieczór. Cały dzień spędziła na pomaganiu Anne i Gemmie w przyrządzaniu rzeczy na jutrzejszy obiad świąteczny. Teraz Anne piekła jeszcze jakieś swoje specjalne desery, do których nikomu innemu nie pozwalała się dotykać.

Kiedy tylko weszła do salonu, a jej wzrok odnalazł chłopaka, zakryła usta ręką, niekontrolowanie wybuchając śmiechem. Curly ubrany w czerwony sweter z wielkim bałwanem, obwieszony łańcuchami i lampkami choinkowymi, leżał na podłodze, starając się odplątać z całego bałaganu.
- Harry, miałeś ubrać choinkę, a nie wszystko demolować - Anne stanęła w progu kiwając z politowaniem głową.
Chłopak nie odpowiedział jednak nic, nie mogąc oderwać oczu od czarnowłosej. Nie wiedział czy powinien zacząć krzyczeć, czy gdzieś to zapisać... 
Raven śmiała się.
Pierwszy raz odkąd ją odnalazł.
Prawdopodobnie pierwszy raz od wypadku.
Jakby nigdy nic, jakby nie widziała w tym niczego dziwnego, zginając się w pół i trzymając za brzuch, śmiała się, zarażając tym Gemmę i Anne.

Chłopak nie wiedział czy to ze szczęścia, ulgi czy może szaleństwa, jednak z tego wszystkiego również zaczął się śmiać.
Był w stanie istnej euforii tylko dlatego, że Raven w końcu wydawała się być szczęśliwa.

* Fragment rozdziału 16.
** Fragment rozdziału 11.
A, i jakby ktoś nie rozumiał: w Anglii obchodzi się święta inaczej niż w Polsce. Tam 24 grudnia nie jest zbytnio obchodzony. 25 grudnia jest dopiero obiad świąteczny i dawanie sobie prezentów i inne duperele :)
Pozdrawiam, ściskam i całuję! ;3
Wasza Rose.

sobota, 7 września 2013

Ważne ogłoszenie! Przykre, lecz prawdziwe...

Uh... Cześć, Motylki.
Jak już zdążyłyście zauważyć nie ma rozdziału.
Czemu?
Nie jestem w stanie go dzisiaj napisać.
Ale może o początku wszystko wyjaśnię:

Pisanie dla Was jest dla mnie naprawdę ważne. I mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego jak bardzo to kocham. Mogę spokojnie nazwać to moją pasją, zamiłowaniem i częścią życia. W każdy rozdział wkładam 10000% procent siebie. Wiem, że często wkradają mi się błędy i za każdym razem za to przepraszam. Ale w każdym moim rozdziale jest cząstka mnie.

Dlatego kiedy trafiłam na bloga pewnej osoby, po przeczytaniu pierwszych 3 zdań zaczęłam płakać.
Nie będę podawać nazwy bloga, bo nie sądzę, że jest to potrzebne. Jednak najprościej mówiąc osoba ta zerżnęła ze mnie każde zdanie, zmieniając jedynie imiona bohaterów.
Sądzę, iż wyrażenie "nóż w plecy" jest nawet za słabe, ponieważ znam tą... "autorkę" osobiście.
Najgorsze jest chyba to, że ta dziewczyna nawet nie pomyślała, że może mnie tym zranić. I skoro znalazła się jedna taka osoba, sądzę iż pewnie są inne.
Pisanie tego wszystkiego nie jest takie proste. To prawda, że są chwilę gdy cały rozdział wręcz magicznie wychodzi mi z palców, ale tak nie jest wcale zawsze. Częściej zarywam noce, żeby coś dodać. I martwi mnie, że nie umiecie tego uszanować. Uszanować mojej ciężkiej pracy.

Zresztą, nawet świadczy o tym ilość komentarzy - po wakacjach zmniejszyła się dwukrotnie, co również mnie zabolało. Nie wiem właściwie co zrobić, żebyście zrozumieli, że komentarze to również poszanowanie mojej pracy. Dla Was to parę słów szczerych uwag - może jakichś porad? 
Dla mnie jest to znak, że ktoś docenia to co robię, że to szanuje.
Jednak ostatnie wydarzenia wskazują na zupełnie odwrotny wniosek.

Dlatego myślę nad zakończeniem tego wszystkiego. Po co mam tak się starać jeśli Wy tego nie chcecie?
 Nie jest to dla mnie łatwe, bo pisanie jest częścią mnie, a ostatnia sytuacja z plagiatem jeszcze bardziej uświadomiła mi jak bardzo to kocham.
Jestem rozdarta.

Jeśli zależy Wam choć trochę, napiszcie proszę kom. pod tym postem. Nie wiem co tam umieścicie. Właściwie to sama nie wiem co chce tam znaleźć... ale po prostu potrzebuje teraz troszkę więcej czasu do namysłu.
Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Przepraszam.

Pozdrawiam, ściskam i całuję! ;3
Wasza i na zawsze Wasza Rose.

niedziela, 1 września 2013

22. Jego Wendy z domku na drzewie.

Minął tydzień, odkąd Lucy została adoptowana. Raven powoli przyzwyczajała się do nieobecności jedenastolatki. Za większą część tego, że czarnowłosa pogodziła się z odejściem Lucy odpowiadał oczywiście Harry, który ostatnimi czasy przechodził samego siebie, w liczbie godzin spędzanych z dziewczyną. Co prawda wiązało się to z workami pod oczami i lekkim spadkiem wagi, gdyż chłopak spał teraz po 3 godz. by pogodzić pracę i prawie całodobowe dyżury przy dziewczynie. Większość nocy spędzał czuwając na łóżku Lucy, na co opiekunki z przymknięciem oka pozwalały mu ze względu na dziewczynę.

I choć Raven zauważyła zmiany w chłopaku, potrzebowała by kędzierzawy był przy niej. Potrzebowała czuć, że jednak nie jest tak całkowicie samotna. Chociaż gdy tylko wychodziła z pokoju, znowu była twarda, w czterech ścianach kuliła się u boku chłopaka, który nucił nieznane jej piosenki do ucha i sprawiał, że pustka w pokoju choć trochę się wypełniała. Pustka w pokoju i w jej duszy.

Dziewczyna czasami obwiniała się za to. Dopadało ją ciągle to okropne uczucie, że jest tak słaba. Tylko teraz nie potrafiła już inaczej. Harry był niczym kotwica, która utrzymywała ją w jednym miejscu. Bezpieczny dom, w którym chowała się przed deszczem. Zwyczajnie się nią zaopiekował, a ona nie potrafiła odmówić. Teraz już dobrze wiedziała, że go potrzebuje. Nie było sensu udawać, że tak nie jest.

***

- Panno Blanc, proszę wrócić do sali!
Donośny głos nauczycielki roznosił się bo korytarzu, gdy Raven udając, że nic nie słyszy, spokojnie kroczyła w stronę pokoju. Czuła się zmęczona i przytłoczona lekcjami jeszcze bardziej niż zazwyczaj, chociaż dotarła jedynie do połowy pierwszych zajęć. Jakie szczęście, że miała prywatne nauczanie, inaczej musiałaby się dużo bardziej nagimnastykować, by uciec z lekcji... Tak jest dużo prościej dla niej i dla opiekunów. 
Wszyscy szczęśliwi.
Prawda?

Powróciła do pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi, po czym westchnęła. Jeszcze trzy godziny zanim zjawi się Harry. Do tego czasu mogłaby zrobić dużo rzeczy, prawda? Mogłaby na przykład iść gdzieś, przeżyć przygodę... ale to nie jej świat. W jej świecie, pomiędzy czterema ścianami miała do wyboru spanie i leżenie. Zaprawdę, fascynujące.
Za oknem słońce prześwitywało przez chmury, jak przez podziurawioną zasłonę. W nocy napadało świeżej warstwy śniegu, więc wszystko jak przystało na tą porę roku skryło się pod puchatą kołdrą puchu.
Przysiadła na łóżku, opierając plecy o ścianę i pogrążając się w otchłani własnych myśli.
Ostatnio coraz więcej lekcji opuszczała. Sama nie wiedziała czemu, ale bierne siedzenie i udawanie, że rozumie już jej nie wystarczało. Miała ochotę coś zrobić. Nie chciała tylko siedzieć i słuchać w koło o rzeczach nie mających dla niej żadnego sensu. Właściwie i tak na testach dostawała całkiem zadowalające oceny (jeśli spojrzeć na nie przez pryzmat godzin które poświęciła na naukę, czyli w ogóle).

W końcu aby skrócić sobie czas oczekiwania zwyczajnie zasnęła, śniąc o tym, że lata. Wylatuje przez otwarte okno, tchnięta delikatnym podmuchem zimowego wiatru. Przelatuje nad różnymi budynkami, miastami, krajami. Krąży i wiruje, nie chcąc się zatrzymać. Jest szczęśliwa.

***

Obudziła się niedługo przed godziną 15.00, czyli czasem gdy zjawił się chłopak. Jej oczy zaświeciły się gdy go zobaczyła. Usiadł jak zwykle przy niej na łóżku witając się z szerokim uśmiechem. Nie trwało to długo, zanim leżeli już obok siebie wtuleni, z głową niebieskookiej na jego klatce piersiowej i jego ręką w j ciemnych włosach dziewczyny. Lubili tak spędzać czas. Nieraz gdzieś wychodzili, ale często po prostu leżeli w całkowitej ciszy, lub przy cichym akompaniamencie głosu Harry'ego. Dziewczyna starała się jak tylko mogła by zbytnio o tym nie myśleć, gdyż wtedy najczęściej nadchodziły dni gdy nie pozwalała się zbliżać chłopakowi. Na szczęście ostatni taki zdarzył się już dość dawno, jeszcze przed odejściem Lucy.

Wyglądał już trochę lepiej, prawdopodobnie było to spowodowane paroma dniami wolnego jakie teraz miał z zespołem. W końcu zaraz święta...
Raven nie obchodziła Świąt Bożego Narodzenia odkąd przybyła do ośrodka. Najczęściej przesypiała je, lub zwyczajnie barykadowała w swoim łóżku nie chcąc wychodzić. Był to dla niej ciężki czas z powodu wspomnień, które zalewały wtedy jej głowę i wprowadzały w jeszcze większy smutek. Oczywiście jednocześnie bardzo ją tym rozwścieczały, więc w tym okresie mało kto w ogóle się do niej zbliżał. Nie wiedziała jak będzie w tym roku, choć zakładała, że znowu po prostu schowa się gdzieś i przeczeka. Była więc zaskoczona gdy usłyszała, że może być inaczej:
- Mam dla ciebie pewną... propozycję.
Wyszeptał Harry, bawiąc się przy tym jej palcami, splatając je i rozplatając ze swoimi. Raven podniosła głowę, by spojrzeć w jego oczy z zaciekawieniem i lekką nutą nadziei, której nie potrafiła stłumić.
- Wiesz, rozmawiałem z twoją terapeutką i zgodziła się na dłuższy wyjazd. Na parę dni, rozumiesz. I dlatego pomyślałem, czy nie chciałabyś spędzić tych świąt w domu? W Holmes Chapel, z moją rodziną.
W pierwszym odruchu, gdy Raven pomyślała do powrotu w tamto miejsce, a w dodatku na spotkanie z wszystkimi ludźmi, którzy przecież byli przyzwyczajeni do starej jej, ogarnęło ją przerażenie. Skurczyła się w sobie i otworzyła szerzej oczy patrząc ze strachem na szatyna. Harry momentalnie pogłaskał uspokajająco jej dłoń i dodał:
- Cały czas będę przy tobie. Jeśli tylko będziesz chciała od razu wyjedziemy.
To trochę uspokoiło dziewczynę, na tyle by znowu spokojnie się rozprostowała i po chwili twierdząco pokiwała głową, wywołując ogromny uśmiech na twarzy Harry'ego.

***

23.12.2013r.
Stresuję się.
Boję się.
Ale też, zdaje mi się, że... możliwe, że się trochę ekscytuję. A to chyba pozytywne uczucie, prawda?
Zaraz przyjedzie po mnie Harry. Spakowałam się na te cztery dni, ale właściwie za dużo nie musiałam pakować. Cztery bluzki (jedna z Niemiec, druga z Hiszpanii, następna z Nowego Jorku i ostatnia z Paryża) i inne bzdety. Moja garderoba nie jest zbyt wykwintna.
Ale właściwie czemu się w ogóle przejmuje ubraniami?
Zachowuję się jak nie ja. Dziwne.

***

Parę godzin później samochód kędzierzawego chłopaka zaparkował pod sierocińcem. Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo poszło. Na prawdę spędzi z Raven święta. Gdyby ktoś powiedział mu to cztery miesiące temu, raczej poszukałby mu dobrego psychiatry. A jednak...
Te święta muszą być wyjątkowe. I czuł, że właśnie takie będą.

Jazda minęła dość łagodnie. Raven na była bardzo podekscytowana, i sam nie wiedział czy powinien być aż tak zdziwiony, że nie próbowała tego zakryć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie wie nawet w jakim momencie nastąpiła w dziewczynie taka zmiana. Może nie była jeszcze przyjacielsko nastawiona do świata i nie uśmiechała się jeszcze jak dawniej, ale przestała kryć przed nim swoje emocje. Nie wiadomo kiedy zniknęła granica, którą utworzyła na początku, gdy chłopak się pojawił.
I teraz, gdy ciekawością przypatrywała się krajobrazowi i z każdą chwilą gdy zbliżali się do celu, coraz częściej uśmiechała się, zauważając znajomy krajobraz, już wiedział.
Zmieniła się.
Stawała się znowu Rav...
Jego Wendy z domku na drzewie....
Jego Raven.

***

Gdy dotarli do domu, Raven na chwilę, jakby znowu spanikowała, lecz wystarczyło, by chłopak powiedział parę słów otuchy, a ta zgodziła się wyjść z samochodu, choć była lekko odrętwiała. Cała energia odpłynęła z niej i Harry musiał położyć rękę na jej plecach, by mieć pewność, że nie upadnie, lub co gorsza ucieknie. Gdy Annie otworzyła drzwi, przez dosłownie parę sekund świat zatrzymał się w oczekiwaniu, aż w końcu kobieta wybuchnęła donośnym płaczem, porywając dziewczynę w ramiona. Zawsze traktowała ją jak własne dziecko, a odkąd tylko porzuciła ją tamtego dnia w szpitalu, dzień w dzień targały ją wyrzuty sumienia. Teraz w końcu widziała Raven. Całą i zdrową, jednak coś w środku ukłuło ją boleśnie gdy czarnowłosa stała tylko osłupiała, nie oddając uścisku. Wiedziała wszystko o sytuacji w jakiej jest niebieskooka, jednak to i tak bolało.
Harry za to był mile zaskoczony tym, iż Raven nie odepchnęła jego mamy i nie dostała ataku. Nie sądził, by z kimkolwiek innym się udało. Lecz jednak pozostawiał fakt, że siedemnastolatka znała tą kobietę i poniekąd kochała ją...
Gemma obchodziła się z Rav dużo ostrożniej i z dystansem, bojąc się, że może ją niechcący skrzywdzić. Mimo to ona również miała szklanki w oczach gdy się witały. Siostra kędzierzawego, podobnie jak matka nie mogła sobie wybaczyć, że tak pozostawiły dziewczynę. W końcu kiedyś były jak przyjaciółki...
Na przywitanie wyszli również ojczym i babcia chłopaka, ciepło przyjmując dziewczynę.
To wszystko trwało zaledwie piętnaście minut, lecz dla czarnowłosej wszystko było jak w zwolnionym tempie. Starała się jedynie oddychać w miarę regularnie i nie uciec. Nie słyszała słów, które były do niej wypowiedziane, ledwo zarejestrowała, że Annie ją ściska, nie mówiąc o wszystkim innym. Na koniec dopiero zorientowała się, że przez prawie cały czas ściskała kurczowo rękę zielonookiego. Puściła ją starając się odzyskać czucie w dłoni, podczas gdy Harry witał się ze wszystkimi i oddawał rodzinnej paplaninie.

***
Strumienie wody mieszały się z łzami, gdy otępienie minęło, a emocje zaczęły brać górę. To wszystko było tak wielkim szokiem. Niekoniecznie negatywnym. Nie była pewna też czy do końca pozytywnym. Po prostu szokiem. Nie wiedziała jak się zachować, co zrobić...
Stała już pod prysznicem dość długą chwilę, nie mogąc zmusić się do wyjścia.
W końcu wzięła głęboki oddech, zakręcając wodę i szybko wycierając się ręcznikiem. Ubierała się powoli, odwlekając nieuniknione. Wiedziała, że teraz nie może zwalić już swojego zachowania na zaskoczenie. Musiała postanowić jak się zachowywać i wytrwać z tym. Jednak nie potrafiła tak po prostu się otworzyć lub zamknąć na tych ludzi. Ani jedno ani drugie nie wydawało się dla niej dobre.
Gdy naciskała na klamkę pomyślała jeszcze "raz kozie śmierć" i wyszła z łazienki. W końcu nie może być tak, źle prawda? Przecież Harry z nią jest. Z Harry'm nie może być źle...

Witam! Witam! Witam!
Boże, tak za Wami tęskniłam Motylki!
Jak obiecałam, tak jestem w koniec tych pięknych wakacji.
A właśnie jak Wam minęły wakacje? Mam nadzieję, że poszłyście za moją radą i wycisnęłyście z nich wszystko co najlepsze! :)
A teraz szkoła :(( Jezu jak ja nie chceee... ale chyba nikt nie chce roku szkolnego...
Mam dobry humor, więc rozdział też w miarę pozytywny :D Końcówka pisana już pod presją czasu, także nwm czy wyszła xd
A tak btw. wiecie co?
Dzisiaj czyli 1.09.2013r. jest dokładnie rok odkąd zaczęłam przygodę w świecie opowiadań! I dlatego chciałam ogromnie podziękować moim starym i oddanym czytelniczką, które czytały jeszcze mojego starego bloga (wiem, że są tu takie)!
A także chciałam podziękować wszystkim Wam, które jesteście ze mną nawet od niedawna, wspieracie mnie i to jest taak piękne, że aż się chyba zaraz popłaczę!
Także jeszcze raz massive thank you! xoxo

A! I jeszcze mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałyście :D Więc jeśli nadal ze mną tu jesteś proszę nie olewaj mnie i napisz choć krótki komentarz ;)
Pozdrawiam, ściskam i całuję! ;3
Wasza Rose.

sobota, 29 czerwca 2013

21. "Pustka"

Czytaj notkę pod rozdziałem

Dłuższą chwilę zajmuje Raven odzyskanie kontaktu z własną świadomością, która podpowiada jej, że powinna wstać z podłogi i odejść. Tak też robi, choć każdy ruch przyprawia ją o wewnętrzny ból, jakby do krwioobiegu dostała się trucizna, rozprzestrzeniana z każdym ruchem. Kroczy ostrożnie, ze wzrokiem wbitym w pustą przestrzeń. Dokładnie tak jak parę miesięcy temu. Jakby NIC się nie zmieniło.

Wchodząc do pokoju, spuszcza wzrok, podświadomie nie chcąc widzieć jak pusty jest pokój bez rzeczy jedenastolatki. Czuje się pusta. Jakby ktoś pozostawił jej ciało, wyjmując uprzednio całą zawartość. Ląduje na swoim łóżku i momentalnie staje się okropnie zmęczona. Głowa jej pulsuje i ma ma ochotę zwymiotować, więc po prostu przyciska bladą twarz, do szpetnego misia i momentalnie usypia.

Gdy się budzi, leży w bezruchu dobre pół godziny, ze wzrokiem utkwionym w suficie. Przez cały czas stara się za wszelka cenę wywołać u siebie jakiekolwiek emocje. Ma dość nie czucia niczego. Nie chce w takiej chwili pozostawać obojętna. Pragnie dowiedzieć się co czuje, lecz jej umysł już zbyt dobrze wypracował sobie maskowanie uczuć, tak że nawet ona nie jest w stanie ich rozszyfrować.
Jest smutna, zadowolona, zła czy może pełna ulgi?
Odpowiedź a, b, czy c? Która jest poprawna?

Zaciska pięści i zmusza się do rozejrzenia po pokoju.
Pustka.
Zaciska oczy, przywołując w myślach obraz ulubionych książek Lucy, poukładanych równo na szafce nad łóżkiem; jej rękawiczek niedbale zostawionych na łóżku, oraz pomarańczowego zeszytu odłożonego na szafce nocnej.
Następnie przypomina sobie dziewczynkę lustrującą ją bystrymi oczami.
Jej śmiech, melodyjny głos.
To jak zabawnie przekręcała głowę, gdy ciekawiła ją jakaś sprawa, oraz jak marszczyła czasami nosek gdy się nad czymś zastanawiała.
Ponownie otwiera oczy
.
Przełyka głośno ślinę, by pozbyć się guli rosnącej cały czas w jej gardle, lecz to zdaje się na nic.
W pokoju jest tak przytłaczająco cicho, że zaczyna jej to przeszkadzać.
Zaczyna boleć ją cisza, którą się otoczyła. Wwierca się w jej umysł, wypełnia całą przestrzeń, jak gaz trujący.
Dusi ją.
Oplata swoimi mackami, zapychając każdy zakamarek. Podrażnia skórę, przesiąka przez nią i atakuje czarnowłosą od środka.
Ta cisza ją zabija.
Obezwładnia, nie pozwala oddychać i skazuje na śmierć w męczarniach.

Raven zaczyna się miotać jak w amoku. Chce się wyswobodzić z tych ohydnych macek, chce zdrapać z siebie ten trujący gaz. Chce być wolna. Zaczyna się szarpać. Wymachuje rękami, odganiając się od czegoś czego nie ma. W histerii zrzuca lampę, której ostre kawałki wbijają jej się w dłonie, gdy ląduje na kolanach, nie mogąc nad sobą zapanować.
Wszystko w środku jej krzyczy. Wrzeszczy, nawołując o pomoc. Lecz żaden dźwięk nie wydobywa się z jej gardła. Zaczyna dławić się ciszą, jaka ją otoczyła, nie potrafi z nią walczyć.
Lucy nie ma.
Ma teraz nowy dom. Odjechała. A ona nawet jej nie podziękowała.
Chciałaby jej podziękować, choć nie jest pewna za co i dlaczego.
Przecież jej nienawidziła. Nie, zaraz, nie nienawidziła jej. Ona po prostu... jej potrzebowała. A teraz blondynki nie ma. Znowu jest sama.
Tak jak zawsze chciała. Tylko, że jej pragnienia się zmieniły.

Zaczyna uspokajać się dopiero, po drugiej stronie pokoju, który przemierzyła, na czworaka. Opiera się o łóżko Lucy, oddychając ciężko i chowając głowę w dłoniach. Są na nich drobne rany, przez odłamki lampki nocnej, lecz ciemnowłosa nie zauważa tego, nie rejestrując nawet bólu jaki wywołują.
Wdech - wydech. Wdech - wydech....
Kiedy może już normalnie oddychać, dociera do niej co się stało. Pokój wygląda jak istne pobojowisko, a ona sama, jakby uciekła z zakładu psychiatrycznego. Swoją drogą, może właśnie tam powinna się znajdować?
Ma zamiar wstać i zacząć sprzątać bałagan, jaki narobiła, zanim któryś z wychowawców to odkryje, lecz co innego przyciąga jej uwagę.
Przez przypadek musiała otworzyć szafkę Lucy nogą, gdy docierała do jej łóżka. Zauważa, że w środku coś się znajduje.

Drżącymi rękoma sięga do szafki i wyjmuje z środka, zeszyt w okładce kolorem przypominającej zachód słońca. Przejeżdża po nim opuszkami palców, rozszerzając oczy ze zdziwienia. Lucy zostawiła widocznie przez przypadek swój dziennik.
Bije się przez dłuższą chwilę z myślami, jednak w końcu daje za wygraną i otwiera na pierwszej stronie.
Dzień chyli się już ku zachodowi, więc musi wytężać wzrok, by przeczytać cokolwiek.

                                                                                                                             26.08.2013, Londyn
Babciu!
Mój dawny zeszyt spłonął z resztą domu i bałam się, że nie będę mogła do Ciebie pisać, lecz tutaj gdzie teraz jestem dali mi nowy.
Jest tutaj cudownie! Dostałam nowe ubrania. Całą walizkę! Nigdy jeszcze nie miałam walizki ubrań! W dodatku byłam na śniadaniu. Jadłam kanapki. Były pyszne.
Smutno mi troszeczkę, że nie ma tutaj mamy i taty. Muszę Ci przyznać, że płakałam przez to, choć wiem, że tego nie lubiłaś.
Ale przypomniałam sobie, że są teraz z Tobą i przestałam płakać. Wiem, że tam im będzie dobrze. Na pewno lepiej niż w naszym starym domu.
Proszę, zaopiekuj się Tam nimi.
Kocham Cię,
Lucy.

                                                                                                                        17.09.2013, Londyn
Babciu!
Czy w Niebie jest alkohol? Mam nadzieję, że nie. Pamiętam kiedy mama i tata nie pili alkoholu. Byli wtedy tacy uśmiechnięci! Potem byli ciągle źli i smutni, więc raz specjalnie potłukłam im butelkę, by znów byli szczęśliwi. Ale oni byli jeszcze bardziej źli. Tata krzyczał bardzo głośno, a mama płakała. Tata był tak zły, że mnie uderzył. Mocno. Od tamtej pory nie zabierałam im alkoholu, ale jak Pan Bóg ich poprosi żeby nie pili, to jego na pewno posłuchają. Prawda?
Dzisiaj Raven znowu płakała przez sen. Proszę, poproś Pana Boga, żeby dał jej siłę. Ona jej potrzebuje.
Kocha Cię i tęsknię, Lucy.


                                                                                                                         02.11.2013, Londyn
Babuniu!
Pamiętasz jak tak do Ciebie mówiłam? "Babuniu". Ja pamiętam. Zawsze się wtedy uśmiechałaś i mówiłaś "słucham wnusiuniu?". Tęsknie za Tobą. Za mamą i tatą trochę też. Ale tutaj gdzie jestem jest mi dobrze. Dzisiaj przyjechało miłe państwo. Pani Finc powiedziała, że może mnie adoptują i będą moją nową rodziną. Powiedzieli, że mają pieska i taki ładny domek. Chciałabym z nimi zamieszkać. Tylko szkoda mi zostawiać to miejsce.
Harry odwiedza nas teraz codziennie i wtedy Raven jest chyba szczęśliwa. Tak mi się wydaje, bo nigdy nie widziałam jej uśmiechu. Lubie jak Harry przychodzi bo oni tak ładnie na siebie patrzą! Tak jak wtedy ci państwo w parku z tym dzidziusiem! Pamiętasz?
Szkoda że tatuś nigdy tak nie patrzył na mamusie.
Poproś Pana Boga o zdrowie dla Harry'ego. I o uśmiech dla Raven.
Pozdrów rodziców,
Lucy.

                                                                                                                        25.11.2013, Londyn
Babciu,
Znowu śniła mi się ta noc.
Czemu to wspomnienie musi przychodzić w snach, gdy nie mogę nic zrobić?
Zastanawiałam się dzisiaj od czego wybuchł pożar i coś sobie przypomniałam.
Tata był wtedy bardzo zły. Krzyczał i mówił bardzo złe rzeczy do mamy. Potem wyszedł a mama bardzo długo płakała. Chciałam iść ją przytulić ale bałam się że tata przyjdzie. Mama dużo paliła. Wypaliła dwie paczki papierosów i dalej by paliła ale przyszedł tata. Kiedy zobaczył ile mama paliła to ją uderzył i poszli spać. Ale chyba papieros został. Mogłam iść go zgasić ale sama chciałam już spać. Byłam bardzo zmęczona bo przez cały czas śpiewałam żeby troche uspokoić mame. Ona bardzo lubi jak ja śpiewam.
Czy teraz też ktoś jej śpiewa? I czy dalej pali?
Chciałabym do Ciebie zadzwonić i się zapytać.
Tęsknię bardzo mocno, Lucy.

 Czarnowłosa siedzi oniemiała i wpatruje się w poszczególne strony. Słowa przetaczają się przez jej głowę. Niektóre pozostają, inne wypływają by podarować miejsce następnym. Nie orientuje się, kiedy zaczyna płakać, do chwili gdy łzy spływają na jej ręce, z których już toczą się krople krwi przez co zaczyna to okropnie szczypać. Jednak zamiast coś zrobić dziewczyna jedynie zaciska je coraz mocniej, do chwili gdy nie może wytrzymać. Łzy dalej płyną po jej policzkach kiedy wstaje i kieruje się do łazienki. Nie może ich zatrzymać gdy omywa ręce i gdy po cichu przemyka się z powrotem do pokoju. Tam siada na poprzednim miejscu i płacze do chwili gdy brak jej łez.

Jest już całkowicie ciemno. Gwiazdy migoczą na nocnym niebie, a księżyc w kształcie rogalika im towarzyszy. Przypatruje się temu dłuższą chwilę, aż czuje się zbyt zmęczona by robić cokolwiek więcej. Wczołguje się na dawne łóżko Lucy i momentalnie usypia, przy kołysance wiatru świszczącego za oknem i echem słów przeczytanych w zeszycie, odbijających się echem w jej głowie.


Budzi się wraz ze słońcem. Od razu przypomina sobie wszystkie zdarzenia z poprzedniej nocy i zanim zdąży zrobić cokolwiek innego sięga po zeszyt leżący na podłodze, by odłożyć go na prawowite miejsce.

 Nagle uświadamia sobie, że w szafce znajduje się coś jeszcze. Gdy sięga po to ręką, wyczuwa zawiniątko z gładkiego materiału i od razu zamiera. Serce bije jej niewytłumaczalnie szybko, a sama jedynie gładzi materiał, nie mogąc zmusić się by wyciągnąć go z szafki.
W końcu jednak bierze to w dłoń i kładzie przedA sobą na podłodze. Jest wielkości pięści, zawinięte w czerwony aksamitny skrawek. Dziewczyna dobrze wie, że to właśnie tą rzecz Lucy codziennie wyciągała wieczorem. To właśnie ta rzecz tak ją intrygowała. Ta rzecz była tajemnicą, którą uszanowała i postanowiła pozostawić... A teraz leży właśnie przed nią i czeka, by dowiedzieć się co to takiego.

Bierze parę głębokich wdechów na uspokojenie. Głowa boli ją od nadmiaru myśli i nagle pojawia się jeszcze ból brzucha. Odgania jednak to wszystko i chwyta przedmiot. Podświadomie wstrzymuje oddech gdy, to odwija.
Jej oczom ukazuje się mały złoty medalion, na łańcuszku. Z przodu wygrawerowany został napis:
"Po każdej burzy, wychodzi słońce.
Po każdym zachodzie słońca, następuje jego wschód". 
Z tyłu zaś widnieje: 
"Odnajdź w sobie promień słońca i oświetl nim tych, do których nie dociera.
 Kochanej Lucy,
Babcia".

Oto właśnie tajemnica jedenastolatki.

Hej!
Nie podoba mi sie ten rozdział. Tyle powiem. Chciałam żeby wyszedł wyjątkowy a wyszedł taki... dupny za przeproszeniem. Ale jest chociaż dłuższy.
Mam dla Was dość zasmucającą wiadomość.
Zawieszam bloga na czas wakacji.
Nie będę miała po prostu jak dodawać rozdziałów. Przepraszam.
Ale mam ogromną nadzieję że po wakacjach ciągle ze mną będziecie i o mnie nie zapomnicie??
A właśnie....
MAMY WAKACJE!
Dla mnie jest to tym bardziej wyjątkowy czas, że to właśnie w wakacje rozwijała się moja miłość do 1D :")
Mam nadzieję, że wszystko rozumiecie z rozdziału bo mogłam pisać momentami chaotycznie. Przepraszam, ale jestem troche śpiąca a pomimo, że są wakacje nie mam w ogóle czasu w ciągu dnia! Ciągle gdzieś biegam i coś załatwiam na obóz, lub spotykam się ze znajomymi, z którymi straciłam troche kontakt w roku szkolnym :)

Życzę Wam genialnych, niezapomnianych i niepowtarzalnych wakacji, Motylki. Abyście czerpały z nich pełną garścią i rozświetlały świat ;)

Pozdrawiam, ściskam i całuję ;3
Wasza Rose.

sobota, 15 czerwca 2013

20. "Ja tylko trwałam. Byłam, lecz nie żyłam."

13.12.2013r.
Ostatnio zauważyłam pewną słabość.
Słabość ludzką, z którą starałam się walczyć przez ostatnie dwa lata.
Jaką?
Odpowiedź jest prosta - uczucia.
Te małe diabelskie guziczki w naszym mózgu, naciskane przez nie wiadomo kogo, powodujące utratę samokontroli. Starałam się je tłumić. Chciałam być nieczuła. Może dlatego, że to najbliższy stan śmierci?
Chciałam umrzeć. Umrzeć dla tego świata. Dla przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Uważałam, że powstrzymując wciskanie tych głupich guziczków, dam radę umrzeć...będąc dalej żywa.
Czemu po prostu nie popełniłam samobójstwa?
Choć nie chciałam się do tego przyznać, często nad tym myślałam. Aby po prostu ukrócić to trwanie. Gdyż ja i tak już nie żyłam. Ja tylko trwałam. Byłam, lecz nie żyłam.
Zastanawiam się więc, czemu tego nie zrobiłam? Czemu?
To jedno z pytań, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
Chcę wierzyć, że nie było mi to przeznaczone... Że może był sens.
Może zawsze jest sens tylko nie chcemy go zauważać?
Ale z drugiej strony, jaki to sens?
Nie, tu chyba nie chodzi o jakieś przeznaczenie.
Jestem po prostu zbyt dużym tchórzem.
Boję się umrzeć.
Boję się żyć.
Paradoks.
A jeśli sens tej sytuacji polega na paradoksie?

Odkładając zeszyt, czarnowłosa zatrzymała wzrok, na dwóch, migoczących przy świetle lampki tęczówkach, świdrujących jej czaszkę. Lucy siedziała na łóżku, nienaturalnie dla niej osowiała. Patrzyła się nieobecnie w twarz Raven, jakby czegoś szukała w odmętach jej umysłu.

Widać było na pierwszy rzut oka, że coś ją dręczy... jakby biła się z myślami nad wyjawieniem czegoś, lub utajeniem. Zaintrygowało to czarnowłosą, która z uwagą czekała na jakiś ruch ze strony współlokatorki. Ta jednak jedynie siedziała, zajęta własnymi myślami.
Dopiero po upływie pół godziny, blondynka drgnęła nieznacznie, porażona jakąś myślą i bardziej przytomnie spojrzała w oczy siedemnastolatki, nawiązując momentalnie kontakt wzrokowy. Oblizała koniuszkiem języka spierzchnięte wargi, po czym przemówiła swoim, jak zwykle melodyjnym głosem:
- Zastanawiam się, czy nasze życie jest jakoś zaplanowane? Czy wszystkie wydarzenia są z góry ustawione, a ludzie, których napotykamy celowi? Każdy z nas ma jakąś misję do spełnienia, rolę do odegrania, prawda? Kiedyś o tym czytałam. W bibliotece przy mojej dawnej szkole, gdzie często spędzałam popołudnia. Napisane było, że nie przypadek steruje naszym życiem, a przeznaczenie... że nie możemy mieć wpływu na to co nas spotka. Możemy dokonywać jedynie wyborów. Zmieniać scenariusz... przynajmniej tak to zrozumiałam. Jeśli to wszystko okazałoby się prawdą, cieszyłabym się, że miałam do odegrania rolę  właśnie tutaj. I że osobą postawioną na mojej drodze byłaś ty.
Raven przymknęła oczy, analizując słowa Lucy. Zadziwiające było jak jedenastoletnia dziewczynka, kreowała już swój własny światopogląd i to jeszcze na podstawie literatury, którą sama przeczytała. Dziewczynka, była na prawdę inteligentna. Choć Raven na początku zaprzeczałaby temu za wszelką siłę, musiała przyznać, że Lucy była jedną z mądrzejszych osób jakie znała.

Już w tym wieku potrafiła pogodzić się ze swoim losem i skupiać się na pozytywach jakie ją otaczały, choć niejeden dorosły i poważany człowiek ma z tym problemy. Lucy po prostu nie starała się pytać "Dlaczego akurat ja?", a odpowiadać sobie od razu na to pytanie "Ponieważ, Bóg wiedział, że sobie poradzę". Miała siłę. Wewnętrzny płomień, którym podpalała innych. Jak iskra, która rozświetla wszystko w okół. Mając jedenaście lat przeszła więcej niż większość znanych jej ludzi. I na drobnych barkach niosła swój bagaż doświadczenia z uśmiechem.

I dlatego tak irytowała Raven. Była od blondynki sześć lat starsza, a nie umiała radzić sobie tak jak ona. Lucy miała w sobie ogień, którego pozbawiona była starsza dziewczyna. Może zazdrościła jej tego? Utwierdzała samą siebie, że mrok jaki sobie zafundowała jej odpowiada, choć prawda była inna.
Doprowadzało to czarnowłosą do szału.
To, że mała dziewczynka jest od niej silniejsza. Choć to było niedorzeczne winiła za to zielonooką.
Dlatego, gdy blondynka zapytała po chwili ciszy z nadzieją w głosie i tymi roziskrzonymi oczami:
- A ty cieszysz się, że mnie poznałaś?
Raven była zbyt przepełniona żalem, złością i zazdrością, które w nią uderzyły, by odmówić sobie, powolnego pokręcenia przecząco głową i z satysfakcją obserwowania jak małe iskierki w oczach dziecka chwilowo gasną.
***

Humor Raven poprawił się dopiero, gdy nadeszła pora spotkania z Harry'm. Tym razem chłopak zaprowadził ją do małej, zacisznej kawiarni, oddalonej dziesięć minut od sierocińca. Śnieg dzisiaj przestał padać, a całe niebo było smutno szarobure, jednak to nie wpłynęło ani trochę na dobry humor dziewczyny, gdy siedziała przy kubku gorącej czekolady, otulona spokojną muzyką, cicho sączącą się z głośników i sprawiającym u niej poczucie bezpieczeństwa, głębokim głosem, chłopaka siedzącego obok niej. Lubiła słuchać Harry'ego niezależnie od tego co mówił. Zwyczajnie uzależniła się od stanu gdy tonęła w czymś rozgrzewającym i przytulnym jak ulubiona poduszka. Często niekontrolowanie przymykała oczy, na co szatyn jedynie uśmiechał się delikatnie, nie przerywając monologu. Chwile te, jednak mijały tak szybko i niepostrzeżenie, że godzina była niczym pięć sekund wyjętych z innej rzeczywistości.
***

Rozpromienienie na twarzy, towarzyszy jej jeszcze w drogę schodami na górę, do pokoju. Gdy Raven otwiera drzwi, myślami jest ciągle w przytulnej kawiarni.
Może dlatego musi minąć parę dłuższych minut by, zatrzymała się w pół kroku na środku pokoju i zorientowała, że czegoś brakuje. Czegoś, a co najważniejsze kogoś. Rozgląda się uważnie i w szoku rejestruje, że wszystkie rzeczy jej małej współlokatorki gdzieś zniknęły, tak samo jak ich właścicielka. Adrenalina rozprzestrzenia się w jej organizmie z prędkością światła i już w następnej chwili, wybiega z pokoju, gnając czym prędzej w stronę w świetlicy z nadzieją odnalezienia tam Lucy. Przemierza korytarze w szaleńczym tempie. Ciemne włosy fruwają w okół jej twarzy niczym, stado rozproszonych kruków. Myśli kotłują się, wypierając wzajemnie i zagłuszając zewnętrzne odgłosy. Zagłębiona w szaleńczym biegu, nie zauważa gdy na jej drodze wyłania się postać opiekunki. Pani Finc, zaczytana w jakichś papierach, kroczy wolnym tempem, na wprost rozpędzonej niebieskookiej. Nieunikniona jest kolizja, przy której obie kobiety zderzają się, lądując na podłodze. Śnieżnobiałe kartki, przyprószone czarnym tuszem wylatują w powietrze, by wirując opaść między Raven, a wychowawczynie.
- Oh, panno Blanc... Właśnie do ciebie szłam. Dobre wieści... Znów masz pokój tylko i wyłącznie dla siebie!
Kobieta wymawia zdania, z takim spokojem i wręcz pewnością, że siedemnastolatka będzie z tego powodu zadowolona, iż Raven w pierwszej chwili nie jest w stanie zarejestrować tego co szatynka jej oznajmiła. Gdy słowa docierają do niej w pełni, musi mieć naprawdę bardzo zdziwioną minę, gdyż kobieta od razu spieszy z wyjaśnieniami:
- Parę miesięcy temu znalazło się małżeństwo, chętne do adoptowania Lucy. Trochę to trwało, zanim wszystkie dokumenty zostały wypełnione, ale wczoraj wszystko już zostało ustalone i godzinę temu Lucy pojechała już z państwem Stemp do jej nowego domu...

"Każdy z nas ma jakąś misję do spełnienia, rolę do odegrania. (...) Jeśli to wszystko okazałoby się prawdą, cieszyłabym się, że miałam do odegrania rolę właśnie tutaj. I że osobą postawioną na mojej drodze byłaś ty."

Ahhh nie byłabym sobą, gdybym Wam tego nie zrobiła. Jestem potworem... Ale cóż... uprzedzałam, że w tym opowiadaniu nie będzie happy, yep?
Jaką rolę miała do odegrania nasza mała iskiereczka?

Ten rozdział też taki krótki :( ale zawiera wszystko co miało w nim być, a nie chce jakiegoś bezsensownego wątku tu jeszcze wprowadzać. Nie liczy się ilość, a jakoś, tak? :) a jakbym dodała tu jeszcze jakieś brednie to sądzę, że bym to tylko popsuła. Zresztą... i tak ocena rozdziału należy do was :)

Pozdrawiam, ściskam i całuję.
Wasza Rose.

sobota, 8 czerwca 2013

19. "Zawsze, prawda?"

Kiedy się budzi czuje, że w uszach delikatnie jej dzwoni, a umysł jakby pracuje z większym trudem niż zazwyczaj. Jest odwrócona plecami do ściany, więc zimowe słońce wpadające przez okno świeci jej bez problemu w oczy.
Nie potrafi zebrać myśli i dopiero po paru minutach dociera do niej fakt, że promienie słońca już od dawna muszą okalać jej twarz, co oznacza, że jest dawno po jej porze wstawania. Jednak z jakiegoś powodu jest dużo bardziej zmęczona niż zazwyczaj i korzystając z faktu iż w łóżku równoległym do niej nikogo nie ma, pozwala sobie jeszcze na chwile opuścić wachlarz ciemnych rzęs i złapać choć garstkę spokoju. Poza tym czuje się niepokojąco bezpieczna, co jest podejrzane, ale całkiem przyjemne.

Jednak dalszy sen nie jest pisany czarnowłosej i po paru już sekundach orientuje się, że coś nie jest w porządku. Nie pamięta jak wczoraj usnęła, a ostatnie jej wspomnienie to film oglądany z Curly'm i Lucy. Potem... potem zdaje się musiała odpłynąć, bo w umyśle ma jedynie jedną wielką dziurę. Zapewne tak czuje się ktoś na kacu... Tak przynajmniej się jej wydaje, ponieważ nigdy nawet nie miała okazji tego zaznać. W przeszłości upiła się tylko raz, gdy Harry przyniósł jakiś alkohol i postanowił uczcić zdanie egzaminu, do którego szczególnie się przygotowywała. Ale nawet wtedy pamiętała wszystko, a dolegliwości następnego dnia nie były raczej zbyt poważne.
W takim razie co ją tak bardzo niepokoi i powoduje niemiłe uczucie z tyłu głowy?

Zrezygnowana, siada na łóżku i przeczesuje długimi palcami plątaninę włosów. Czuć lekki chłód, grzejniki w sierocińcu ledwie dają jakiekolwiek ciepło. Może ktoś powinien się tym zająć i sprawić by dawały więcej ciepła? Zresztą... nie ważne. Co za różnica czy ciepło czy zimno skoro ona zawsze będzie taka sama?
Chłodna.
Bez uczuć.
Sama.
Już zawsze...
Zawsze, prawda?
Wstaje, ziewając lekko i wygląda za oprószone delikatnym śniegiem okno. Jest dzisiaj słonecznie, lecz mróz skutecznie utrzymuje anielską pierzynę na ulicach. Jeszcze nie wie czy to dobrze, czy źle.
- Raven... tutaj jesteś. Znowu nie pojawiłaś się na stołówce. Nie wiem czemu tak nie lubisz stołówki. - Pani Finc nie przejmując się pukaniem, weszła do pokoju, a jej ciepły i opiekuńczy głos wypełnił cały pokój, spychając myśli szarookiej na boczny tor. - Pani Stand chciałaby z tobą porozmawiać.
Dziewczyna skierowała wzrok na własne paznokcie, uparcie ignorując obecność szatynki. Kiedy kobieta wyszła w końcu z pokoju, Raven przygryzła od środka policzek. Wiedziała, że czy tak czy siak będzie zmuszona widzieć się z psycholog, więc nic nie da ukrywanie się. Nie potrzebnie zmarnuje swój czas. A przecież czas tak szybko gna.

Kiedy staje przed drzwiami od gabinetu, nagle ogarnia ją lekki lęk. A co jeśli to coś złego? Co jeśli zostanie gdzieś przeniesiona, lub co gorsza znajdą się ludzie chcący ją adoptować?
Bzdura. Kto by ją chciał?
Prawie dorosłą kalekę, niechcącą się przystosować.
Pewnym ruchem przekręca gałkę i wchodzi do środka, kierując się prosto do ulubionego miejsca na kanapie.
- Dzień dobry Raven. Poprosiłam cię o wizytę ponieważ... mam dla ciebie pewną propozycję.
Wysoko uniesione brwi, oddają zdziwienie jakie przeżywa dziewczyna.
Propozycję? Nie pamięta by pani Stand kiedykolwiek posłużyła się takim słowem. Zazwyczaj były po prostu terapie, zadania i prośby. Wszystko, z wyjątkiem "propozycji".
Raven poprawia się na krześle, starając się nie zdradzić jak bardzo kobieta ją zainteresowała. Nie wychodzi jej to co prawda zbyt przekonująco, ale to nie jest w tej chwili ważne.
- Sądzę, że twój stan polepszył się od ostatnich miesięcy. I tak, wiem o młodzieńcu, który cię odwiedza. Agnes jednak przekonała się, że ja również powinnam być wtajemniczona w pozwolenie na odwiedziny - szatynka przerywa na moment by pokiwać z pobłażaniem głową, po czym widząc wyczekującą minę podopiecznej kontynuuje - i w tym wypadku mam pewien pomysł. Chciałabym, abyś pojawiała się na każdym posiłku. Regularnie i bez wyjątków. Nie możesz bezkarnie ignorować pór jedzenia, to nie w porządku względem reszty osób. Za to, sądzę, że czas byś dostała pozwolenie na... opuszczanie ośrodka.
Mija chwila zanim ostatnie słowa dotrą, usadowią się i nabiorą sensu w umyśle dziewczyny.
Wyjście. Świerze powietrze. Nieograniczona przestrzeń. Wolność.
Te słowa rozkwitają w jej podświadomości niczym wiosenne kwiaty rozprzestrzeniając słodkawą woń po całym jej ciele. Od kiedy wyjście na dach zostało zamknięte pare tygodni temu, tego właśnie jej brakowało. Poczucia, że jest na tym świecie, że istnieje.
- Oczywiście w granicach rozumu. Jak na razie ograniczymy to do godziny dziennie. Potem... zobaczymy. Poza tym będziesz musiała mieć kogoś przy sobie. Rozmawiałam z twoim przyjacielem, właściwie on zaproponował to wszytko. Zgodził się również towarzyszyć ci. Musisz pamiętać by nie oddalać się zbyt daleko i wracać o wyznaczonej porze... Więc, co ty na to.
Raven spojrzała rozszerzonymi z niedowierzania oczami w tęczówki kobiety i pokiwała twierdząco głową, powstrzymując się z całych sił, by uśmiech nie wypełznął przypadkiem na jej twarz psując niewzruszoną postawę.

W głębi duszy miała zaś ochotę skakać, piszczeć i cieszyć się jak mała dziewczynka. Wróciła do pokoju w przeciągu paru sekund, momentalnie dopadając łóżka i chowając twarz w brzuchu misia, by ukryć uśmiech zadowolenia niebezpiecznie szerzący się na zdrętwiałej od nieokazywanych emocji twarzy.
***

Kiedy Harry szedł w stronę sierocińca, myśli o wczorajszym wieczorze nie dawały mu spokoju.
Miał przed oczami to jak chwyta kruche ciało czarnowłosej w ramiona. To jak ta wije się, starając uciec, oddzielić się i stworzyć na powrót mur którym się wcześniej otaczała. W końcu gdy Raven przestała się szarpać, a chłopak czuł tylko ciepłe łzy tworzące małe wodospady, oraz miękkość jej włosów gdy uspokajająco je gładził szepcząc przy tym wszystko co miał w głowie. Aż w końcu wszystko ustało. A on zmęczony, siedząc na zimnej podłodze, ze śpiącą Raven w ramionach, zrozumiał, że to właśnie tego chce.
Chce ocierać jej łzy, uspokajać, trzymać w ramionach i chronić.
Pytanie tylko "czy będzie mu to dane?"

***
Raven wie dokładnie kiedy Harry wchodzi do budynku sierocińca. Widzi go już z daleka z okna, obserwując jak zamyślony zbliża się coraz bliżej budynku.
Radość zaczyna mieszać się teraz z niepokojem. A jeśli stanie się coś niedobrego? Jeśli Harry zostawi ją w miejscu, z którego nie będzie potrafiła wrócić? Co wtedy zrobi?
Na szczęście. zanim te myśli zdążą zakiełkować w jej umyśle, do pokoju puka zielonooki i wszystko staje się nieważne, gdy on uśmiecha się tak zaraźliwie i Raven nawet chce odwzajemnić uśmiech, ale jej policzki są już zbyt przemęczone od wcześniejszego uśmiechania się, więc rezygnuje z tego na rzecz podziwiania ciepła bijącego z zielonych tęczówek.

Harry musi przyznać, że jest miło zaskoczony widząc tak pozytywną reakcje Raven. Sądził, że po wczorajszym będzie czuła się źle, może od nowa będzie musiał przedzierać się przez jej barierę.
Może chęć wyjścia na świeże powietrze była dla niej zbyt wielka by samej sobie to utrudniać?
Zielonooki postanawia nie poruszać tego tematu i pomaga przyjaciółce otulić się kurtką, szalikiem i czapką. Raven zakłada jeszcze kozaki i są gotowi. Mogą wyjść.

***
Uczucie w jej brzuchu jest trochę jak przed pierwszą jazdą kolejką górską. Z każdym krokiem w stronę drzwi wyjściowych ma coraz większą ochotę odwrócić się i zrezygnować z tego wszystkiego, jednak brnie dalej, aż wreszcie Harry otwiera przed nią drzwi i mroźne powietrze uderza ją prosto w twarz momentalnie powodując rumiane wypieki na policzkach.
Śnieg delikatnie prószy, a jego malutkie płatki wirują w okół niej, osiadając na całym ubraniu i włosach.
- To... idziemy?
Głos Harry'ego jest dużo cichszy tutaj, na zewnątrz. A może tylko jej się tak wydaje?
Idą powoli chodnikiem, w stronę centrum Londynu, a Raven nawet nie próbuje już powstrzymać delikatnego uśmiechu, nie chcącego zniknąć z jej twarzy, choć policzki z pewnością mają już dość tej gimnastyki.

Chłopak jednak nie zabiera jej do centrum jak myślała, a do pobliskiego parku. Drzewa, rozstawione po oby dwóch stronach alejki, którą kroczą są całe w bieli, tak jak wszystko dookoła nich. W parku znajduje się jedynie dwójka staruszków na ławce i młode małżeństwo z dwójką małych dzieci. Popołudniowe słońce oświetla wszystko, zmuszając do mrużenia oczu. Nawet to przyprawia Raven o uśmiech.
Z Harry'm obok, opowiadającym jej właśnie o tym jak wygląda jego życie w zespole, krocząc bajeczną alejką, wszystko zdaje się tak proste i idealne, że gdy muszą wracać, dziewczyna ma ochotę wyrwać się i uciec ile sił w nogach, byleby nie musieć wracać do szaroburego budynku.

Hej, Motylki!
Mam parę ważnych spraw także ten tegos proszę, o nie zignorowanie notki, a zmuszenie się do przeczytania również tego :)

1. Rozdziały teraz pojawiać się będą chyba co dwa tygodnie. Przepraszam, ale nie wyrabiam się inaczej. Nie mam siły. Może jak mi się uda będę dodawać co tydzień jak dawniej. Uwierzcie, że nie robie tego w złych intencjach.

2. Czy przestaje się Wam podobać to co piszę? Może stało się to nudne? Lub może rozdziały są po prostu gorsze? Nie wiem, ale po ilości komentarzy martwię się, że przestało się już Wam to podobać.
Jeśli macie coś co Was zniechęca błagam napiszcie! Przecież ja też jestem tylko człowiekiem i nie potrafię wszystkiego wyłapać, a jeśli mi pomożecie i napiszecie postaram się z całego serca poprawić.

3. Przepraszam, że taki krótki rozdział, ale przez półtora tygodnia byłam chora, więc nawet nie próbowałam pisać, gdyż nie potrafiłam sklecić sensownego zdania, a dzisiaj już nie mam siły pisać dalej. Chciałam już nie skończyć i nie dodawać, ale dzisiaj moje urodziny, więc stwierdziłam, że jednak powinnam z tej okazji dodać rozdział :D

4. Tak, dzisiaj moje urodziny. Które? No zgadujcie....
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

Czternaste! :D
Jestem ciekawa czy zgadłyście :P

Przepraszam jeszcze raz, że rozdział krótki i musicie tyle czekać.

Pozdrawiam, ściskam i całuje ;3
Wasza Rose.

sobota, 25 maja 2013

18. "Wszystko zaczynało się burzyć"

Rozdział dedykuję @Margaret9696 @niewidzialna_a i @Pataxxon za to, że po prostu są. Dziękuję :)


Pierwsze płatki śniegu wirowały za oknem pokoju sierocińca, rozpoczynając bajeczny walc z zimnym wiatrem i spowijając Londyn w puchatym śniegu. Ludzie na ulicach, odziani w grube kurtki i kożuchy śpieszyli do pracy, a z pomiędzy ich sinych od zimna ust, wysnuwały się małe obłoczki pary, znikając w mroźnym powietrzu. Czarnowłosa siedziała na łóżku, oparta o jasną ścianę, a światło dostające się przez okno muskało jej twarz, podkreślając porcelanową bladość. Szaro-niebieskie oczy przyglądały się z zadumą lewej nóżce burego misia, z której wyłaziła szpetnie wata.
Raven ułożyła niedźwiadka obok siebie i sięgnęła po naszykowany wcześniej zeszyt.

11.12.2013r.
Czy to nie śmieszne?
Jesteśmy tylko składanką uczuć.
Radością, smutkiem, pustką i pełnią.
Wszystko to przepełnia nas, kształtując to jacy jesteśmy.
Jaka jestem ja?
Jestem inna.
Tak mi się wydaje.
Jestem jednocześnie szczęśliwa i smutna.
Szorstka i delikatna.
Krucha i silna.
Może po prostu jestem mieszanką.
Mieszanką, której nie pojmuję.... I czy kiedyś będę mogła ją pojąć?
Uczucia są tak bardzo różne, a przy tym tak podobne.

***
Chłopak o zaróżowionych policzkach, zmierzał z uśmiechem na ustach, do pobliskiego supermarketu. W jego zielonych tęczówkach błyskały wesoło małe iskierki, a z całego ciała emanowało najzwyklejsze w świecie szczęście.
- Jezu, to na prawdę wnerwiające.
Do Harry'ego dotarł głos niebieskookiego przyjaciela, idącego z nim ramie w ramie.
- Co? - mruknął brunet nie przestając się uśmiechać.
- Uhh... To całe twoje "patrzcienamniejestemtakohydniezakochanyiszczęśliwy" - odparł Louis wywracając przy tym oczami i modulując śmiesznie  głos. Jednak uśmiech błąkający się w kącikach jego ust, gdy to mówił, zdradził Loczkowi, że przyjaciel tylko się z nim drażni.
- Mhmmm.... a twoje "patrzcienamniejestemkrólemdramatu" nie jest lepsze.
- Shut up.
Harry roześmiał się i kręcąc z rozbawieniem głową, obserwował błyszczącą warstwę śniegu tworzącą się pod jego nogami.
On rzeczywiście był szczęśliwy.

***
W pokoju panował lekki chłód. Raven siedziała z zapartym tchem obserwując, jak małe śnieżne drobinki oblepiają od zewnątrz okno, tworząc niepowtarzalne wzory.
- Mam niespodziankę.
Głęboki głos Curly'ego rozniósł się po pomieszczeniu, czyniąc je automatycznie cieplejszym.
- Jaką, jaką, jaką? - spytała z podekscytowaniem Lucy, odrywając się od trzymanej w ręku książki i przenosząc swe ziele tęczówki wprost na chłopaka. Raven również spojrzała na niego z zaciekawieniem.
Brunet podniósł wyżej torbę w środku, której znajdował się ciemny laptop.
- Obejrzymy film - oświadczył z uśmiechem, tworząc przy tym dołeczek w policzku.
Usadowił się jakby nigdy nic na łóżku, obok czarnowłosej, która posunęła się robiąc dla niego tym samym miejsce.
- No a ty na co czekasz? - spytał blondynki, która stała trochę zmieszana na przeciw łóżka, nie wiedząc czy może pozwolić sobie na tak śmiały ruch.

Od ostatnich miesięcy tylko i wyłącznie Harry uzyskał pozwolenie na przebywanie na łóżku dziewczyny. Lucy nawet nie myślała o czymś tak ryzykownym, biorąc pod uwagę ostatni raz gdy to zrobiła, a Raven wybiegła z pokoju cała roztrzęsiona.
Dziewczynka stała tak, patrząc na niebieskooką, która odwróciła wzrok, studiując z zaciekawieniem fakturę swojej pościeli. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, póki Curly nie odchrząknął i skierował do Raven pytanie "czy coś jest nie tak?".
Dziewczyna spojrzała ze znudzeniem na blondynkę, kiwając głową, na znak pozwolenia. Lucy uśmiechnęła się szeroko, ukazując rząd zębów z paroma ubytkami i usadowiła się wygodnie obok Harry'ego.

***
Dziewczynka oparta o lewe ramie Harry'ego oddychała umiarkowanie. Jej powieki były zamknięte, a usta delikatnie rozwarte i mała blondynka wyglądała uroczo jak każde dziecko, gdy zaśnie niespodziewanie.
Raven starała się nie myśleć o uczuciu rozlewającym się od jej klatki piersiowej wprost do żołądka, gdy zerknęła w stronę uśmiechniętego zielonookiego, odgarniającego złote włosy z czoła jedenastolatki. Na prawdę starała się nie myśleć o tym jak uroczo to wyglądało i o tym, że mogłaby oglądać taki obraz codziennie.
Próbowała z całych sił skupić się na filmie, ale szczerze mówiąc nie wiedziała nawet kto jest głównym bohaterem. Przez cały czas jej umysł jak na złość odciągał ją od fabuły rozpoczynając rozmyślenia nad tym czy aby na pewno postępuje teraz dobrze?
W końcu wszystko było tak dziwnie i niebieskooka nie była pewna czy może.
Czy może sobie pozwolić na naruszenie swojej przestrzeni.
Umysł krzyczał głośno i dobitnie "nie".
Tyle, że to małe i jak dotąd ciche serduszko zaczęło buntować się i zabierać kontrole nad decyzjami dziewczyny.
I jakkolwiek głupie to było Raven była w równej mierze przerażona co w dziwny i niezrozumiały sposób zadowolona.

***
Kiedy poczuła delikatny dotyk na swojej dłoni, napięła się odruchowo, gotowa odsunąć się na drugi koniec łóżka, a nawet wyjść z pokoju. Jednak dotyk był delikatny niczym muśnięcie motyla i nie potrafiła tego zrobić. Jej mózg jak za naciśnięciem guzika wyłączył się. Czuła się sparaliżowana, nie mogąc zrobić nic by zabrać rękę i pokazać, że nie chce by ktokolwiek jej dotykał.
Więc czemu w takim razie jedynie patrzyła na migające postaci w monitorze laptopa i to do czego była zdolna w tej chwili to oddychanie i od czasu do czasu mruganie, by z oczu nie zaczęły lecieć podrażniające łzy.

To jedno muśnięcie dłoni, przez kędzierzawego wywołało u niej tak ogromny szok, że dopiero po dwóch minutach jej umysł odzyskał panowanie, a w jej głowie nagle wybuchnęło niczym wystrzał kuli armatniej tysiąc głosów krzyczących "przywiązanie! niebezpieczeństwo! samotność! ból!" na zmianę sprawiając, że coś ciężkiego i dużego stanęło jej w gardle nie pozwalając swobodnie oddychać.
Tak dobrze znała te słowa, że gdy poczuła na jak na wierzchu dłoni, chłopak zaczyna z czułością kreślić tajemnicze znaki i zawijasy spojrzała jedynie z paniką w oczy Curly'ego, chcąc jak najszybciej wyrwać rękę. Jednak ten przejrzał Raven na wylot i uścisną jej kruchą dłoń zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch.  Zaczęła myśleć, czy chłopak będzie teraz tak ją trzymał zaciśniętą w swojej, lecz ten po paru sekundach jedynie spojrzał ze zmartwieniem w niebieskie oczy i powoli wypuścił dłoń z uścisku, udając, że nic takiego się nie stało.


Patrzyła jak zahipnotyzowana na swoją dłoń i miała ochotę wybuchnąć nagłym płaczem. Czuła jak skóra w tym miejscu zaczyna być zimna, niczym lód, a zarazem piec ją niemiłosiernie. Nagle serce znowu zepchnęło umysł z piedestału i zaczęło krzyczeć o potrzebę dotyku. Jej całe ciało bolało, a wszystko to było tak okropne bo nie potrafiła się z tym pogodzić.
Wstała, podchodząc do okna i uchylając je lekko. Potrzebowała powierza. Teraz, już, natychmiast. Inaczej miała wrażenie, że całkowicie przestanie oddychać i upadnie na zimną podłogę wtapiając się w nią i dopasowując do wydeptanej, zimnej i powyszczerbianej posadzki.

Śnieg nadal padał, obsypując miasto białą warstwą ochronną. Zakrywał chemiczne życie mieszkańców swoim czystym, błyszczącym puchem, przykrywając wszystkie brzydkie, szare chodniki.
Parę maleńkich płatków wpadło do pokoju roztapiając się w parę sekund na włosach i ciele dziewczyny.
- Przepraszam - usłyszała głos bruneta, który nie wiedzieć czemu zadziałał jak mocne uderzenie w brzuch.
Zamknęła oczy, mając nadzieję, że pozwoli jej to zniknąć. Zapaść w nicość na choćby parę godzin. Wszystko byłoby łatwe bo nie czułaby chociaż tego rozdarcia i bólu.
- Przepraszam - powtórzył Harry stojąc zaraz obok niej.
Raven potrząsnęła przecząco głową, tak gwałtownie, że jej długie włosy owinęły jej twarz i wróciły na swoje miejsce przecinając powietrze. Ponownie potrząsnęła głową, tylko teraz delikatniej i dużo słabiej jakby dla upewnienia, że chłopak to zauważył.
Jej oczy były rozszerzone i trochę jakby zaszklone, ale nawet ona nie była w stanie stwierdzić czy to przez tabun uczuć powodujących u niej wręcz mdłości czy może mróz wpadający do pokoju.
Lekko się trzęsła i teraz już wiedziała, że nawet zimne, przecinające na wskroś powietrze jej nie pomorze. W głowie kołowało się jej jakby dopiero co wysiadła z rollercoster'a, a przez umysł zaczęły przelatywać obrazy z ostatnich miesięcy.

Wszystko było zbyt przesycone. Albo była niewyobrażalnie szczęśliwa (obrazy te ukazywały głównie Harry'ego. Uśmiechniętego, zamyślonego lub śmiejącego się) albo wszystko bolało ją i nie potrafiła funkcjonować w normalny sposób (sceny przedstawiały w większej mierze noce, oraz poranki, gdy mózg zaczynał rozpatrywać każdą spędzoną  chwilę i wysnuwać bardzo złe i przykre wnioski, że nie pamiętała prawie nic prócz zielonych oczu i zachrypniętego lekko głosu).
Spirala wspomnień nakręcała się coraz bardziej powodując coraz większą panikę i nagły ból brzucha.
Miała ochotę na raz wymiotować, krzyczeć i płakać.
Ale najbardziej miała ochotę uciec i schować się najdalej jak tylko jest to możliwe.
A to dlatego, że uświadomiła sobie oczywiste.
Wszystko zaczynało się burzyć.
Mur, który zbudowała niebezpiecznie kruszył się, a jego kawałki codziennie odpadały, tworząc jedynie słaby i kruchy gruz.

***
Stała przed nim. Trzęsąca się, z wielkimi z przerażenia oczami i bliska płaczu.
I wtedy przypomniał sobie o jednej z rozmów jakie odbył z Agnes.
Mówiła mu wtedy o takich przypadkach.
O przypadkach kiedy choroba* zaczyna się nasilać i wszystko co "niebezpieczne" uderza w chorego tworząc wieki huragan w głowie.
Tak, teraz patrząc na jej rozbiegany wzrok i drgającą dolną wargę był pewny.
Raven miała właśnie przed nim atak.


*przypomnienie - Raven jest chora na mutyzm selektywny.
Przepraszam, że przez dwa tygodnie musiałyście czekać, ale nie mam kompletnie czasu i musicie to zrozumieć.
Nie wiem czy mi wyszło czy nie... Starałam się.
Czy się udało?
Mam nadzieję, że wy mi to powiecie.
Chciałam jeszcze powiedzieć, że dostałam ostatnio maila z prośbą, o pomoc. Także, jedna z moich czytelniczek startuje w konkursie na blogu http://and-be-with-me.blogspot.com/p/konkurs.html i miała wcześniej problemy techniczne, więc swoją pracę nadesłała później, a teraz nie wie jak może zdobyć głosy. Ja osobiście jestem na prawdę pod wrażeniem jej pracy, a jeśli Wy też, proszę zagłosujcie pod numer 7 (głosy anonimowe się nie liczą, chyba, że poda się nick z tt).
Dla Was to parę minut :)

No i to chyba jak na razie na tyle...
Kiedy następny?
Nie wiem. Na prawdę teraz mam tak zawalony cały czas, że ledwo co udało mi się dodać dzisiaj.

Pozdrawiam, ściskam i całuję ;3
Wasza Rose.

sobota, 11 maja 2013

17. "Proces kuli śnieżnej"

Kiedy słońce zaszło już za horyzontem, a Raven zamykała za sobą drzwi od pokoju, dziwne uczucie zaczęło zakradać się wprost do jej klatki piersiowej. Wykrzywiła usta w grymasie, starając się je zidentyfikować. Sprawiało ono, że czuła się w tym samym momencie lekka, niczym piórko i ciężka...
 Przewróciła oczyma. Głupoty. Przecież zawsze się tak czuła. Blisko nieba, a zarazem niebezpiecznie zbliżona do samego dołu - samego dna.
 Nic się nie zmieniło - wmawiała sobie, choć gdzieś z tyłu głowy, wredny głosik podpowiadał jej, że jest to zupełnie nowe uczucie... I może powinna się nad tym głębiej zastanowić? Zdobyć tą odwagę i posłuchać co serce ma w tej sprawie do powiedzenia?
Nie. Nie, nie, nie.
Raven Blanc za bardzo bała się nowego.
A jej serce miało usta zakneblowane bluszczem, którym je okryła, schowane w ciemności. Ciemności, którą przecież kochała. Czyż nie?

Nie zdziwiła się, widząc talerz z dwiema kanapkami i herbatę, na jej szafce nocnej. Od jakiegoś czasu po prostu nie umieszczała w swoim małym grafiku dnia, czegoś takiego jak "kolacja w stołówce", tym samym przestając dziwić się, że kolacja przychodziła sama. Tak naprawdę wiedziała czyja była to sprawka. Wiedziała, iż to jej mała współlokatorka codziennie przynosi jej posiłek. Zapewne któraś z opiekunek ją do tego zmuszała. A więc, dziewczynka musiała go przynosić.
Tak przynajmniej wolała myśleć niebieskooka. To pozwalało jej uciekać od wdzięczności, którą zastępowała dzielnie obojętnością, jakby od niechcenia jedząc kanapki.
Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że mała istotka po prostu martwi się o nią.
Że ktokolwiek się martwi.

Zjadła, patrząc na całkowicie ciemne już niebo.
Jak zwykle poszła się po tym wykąpać, czekając parę minut zanim łazienka zostanie zwolniona.
Jak zwykle również, nie spojrzała w lustro, bojąc się kogo może w nim ujrzeć.
I jak zwykle nie pozwoliła sobie na dłużej niż parę minut zostawić ciało bez okrycia. Nie patrząc na siebie, założyła ciepłą piżamę i nie pozwalając myślom, powrócić do przyczyny jej dziwnego zachowania. skierowała się do pokoju.


Pokój rozświetlony był przyćmionym blaskiem lampki nocnej, ustawionej na szafce Lucy. Reven nie przejęła się, widząc jak blondynka klęczy przy łóżku, a jej złote włosy, dopiero co rozczesane przed snem, spadają kaskadami na drobne ramiona.
Przechodziła dość obojętnie, kątem oka jedynie spoglądając na małą rączkę, poruszającą się płynnie, wraz  z długopisem, po białych kartkach pomarańczowego zeszytu.

Podniosła wzrok na lewy profil blondynki, który miała w zasięgu wzroku ze swojego położenia, idąc w stronę własnego łóżka.
Stanęła jak wryta widząc, że jedenastolatka ma zaciśnięte mocno powieki, a po blado - różanym policzku spływają równiutko dwie łzy. Jedna za drugą. W równych odstępach - jak wytresowane. Wstrzymała oddech, gdy pierwsza łza skapnęła na śnieżnobiałą kartkę.
Lucy wymówiła ledwo słyszalnie jedno słowo.
Przepraszam.
Zatrzymała na chwilę dłoń pędzącą po stronach pamiętnika. Zaraz potem następna łza odczepiła się drżącej lekko brody dziewczyny, a gdy dotknęła kartki, Raven usłyszała kolejny szept.
Dziękuję.
W ciszy jaka panowała w pokoju, te dwa słowa zabrzmiały niczym rozrywające bębenki uszne krzyk.
Zaraz po tym długopis w ręce dziewczynki począł kreślić kolejne znaki, a żadna kolejna łza nie wypłynęła spomiędzy gęstych rzęs zielonookiej.

Raven zamrugała parokrotnie budząc się z szoku jaki ją ogarnął. W jeden chwili odwróciła spojrzenie, bojąc się, iż Mała może rozchylić złączone w jedność powieki i zauważyć przyglądającą się jej czarnowłosą. Najciszej jak mogła dopadła łóżka, zagłębiając się po szyję w puchatej kołdrze. Z aktualnej pozycji, widziała jedynie tył głowy i plecy dziecka, jednak dobrze wiedziała kiedy blondynka otworzyła oczy. Mogłaby przysiąc, że wręcz usłyszała trzepot rzęs, towarzyszący delikatnemu proszę brzmiącemu niczym powiew wiatru w wąskich ustach Lucy.

Dopiero kiedy dziecko zamknęło pomarańczowy notatnik, Raven wypuściła wciąż wstrzymywany oddech. Nie uszło to uwadze blondynki, która momentalnie odwróciła się, posyłając zdziwione spojrzenie w stronę starszej dziewczyny. Ta momentalnie zamknęła oczy, sama nie wiedząc do końca czemu. Dziewczynka, będąc pewna, iż współlokatorka najzwyczajniej na świecie zasnęła, powróciła do swoich zajęć, odkładając zeszyt do dolnej szuflady szafki przy łóżku.
Ciemnowłosa obserwowała, poprzez półotwarte powieki, jak Lucy wyciąga z szuflady zawinięty w biały skrawek materiału przedmiot. Siedemnastolatka skupiła jak najbardziej niebieskie tęczówki na zawiniątku, starając się uchwycić czymże ono jest w chwili, gdy Lucy powracając do pozycji tyłem do naszej bohaterki, delikatnie rozwijała materiał.
Ciepłe światło lampki nocnej odbiło się od skrawka przedmiotu, pozbawionego białego materiału, oślepiając  na sekundę czarnowłosą.
Jednak sekunda wystarczała, by przedmiot znalazł się już poza zasięgiem wzroku Raven.
Zamknęła ze zrezygnowaniem oczy, wiedząc, że zapewne nigdy nie dowie się cóż to za "skarb" ukrywa tajemnicza trawiastooka.
Oczywiście zaraz zganiła siebie w duchu za to, że się tym w ogóle interesuje.
Przecież to nie była jej sprawa.
Przecież nie obchodził jej ten mały intruz.
Przecież ona też miała tajemnice.

Kiedy w pokoju zapanowała całkowita ciemność, usłyszała jeszcze standardowe "Dobranoc, Raven". Standardowo pozwoliła na parę sekund unieść się delikatnie kącikom ust, powracając zaraz do standardowej zobojętniałej miny.

Jak zwykle odczekała, aż oddech dziecka wyrównał się całkowicie, po czym zapaliła lampkę i sięgnęła po zielony notatnik.

16.09.2013r./17.09.2013r.
Dzisiaj postanowiliśmy z Curly'm odbudować jedno z naszych wspomnień. Czy odbudujemy tym samych siebie? Nie wiem.
Sądzę, że dowiemy się w wiosnę, kiedy zaczniemy pracę nad ogródkiem.
Nie wiem, czy chcę aby nam się udało.
Wszystko się zmienia. Ja się zmieniam i niemożliwym jest odbudowanie starej mnie, kiedy powstały nowe warstwy. Czy warto je burzyć? Teraz to one są mną. Może wystarczy je oszlifować?\

I czy tajemnice są rzeczą dobrą?
Przyzwyczaiłam się do tego, że tak.

To śmieszne, jak jedne nawyki zmieniają się w inne. Jak dawny plan dnia, niezauważalnie zmieniany jest w zupełnie inny, a my nie mamy na to wpływu.
Jak rytm życia zmienia się wraz z naszymi wyborami, zdarzeniami i osobami, które niezauważanie stają się częścią nas samych.
Nie minął pełen miesiąc.
22 dni.
Tak mało czasu wystarczyło, by mój rytm dnia uległ prawie całkowitej zmianie.
Moje całe życie wyglądało przez te dwa lata jak powtarzający się wers piosenki*
Teraz wiem, że całe moje życie jest po prostu piosenką.
Zwrotki z czasem się zmieniają. Wraz z nimi powtarzające się wersy.
Jednak melodia trwa nadal, oznajmiając, że to jeszcze nie koniec utworu.
***

Następne dni mijały praktycznie niezauważalnie, powtarzając spokojnie melodię życia czarnowłosej.
I czasem tylko zmieniając delikatnie kolejne słowa, w kalejdoskopie znaczeń.
Kolejny deszcz - kolejne słońce.
Kolejny wchód i zachód słońca.
Kolejne uczucie pustki z rana i wieczora, oraz ogarniające spełnienie, wraz z cichym pukaniem i burzą loków wyłaniających się zza masywnych drzwi.

Mijały także tygodnie i miesiące, a Raven powoli odnajdywała się w nowej zwrotce swego życia, odszukując codziennie pięć zachwycających ją w tym ponurym i nieprzyjaznym miejscu rzeczy. Co wieczór uśmiechając się delikatnie na dźwięk głosu współlokatorki, przy czym ciągle będąc niemiłą i niegrzeczną dla przełożonych. Przyzwyczajając się coraz bardziej do małego intruza, oraz z czasem i kolejnymi dniami spędzonymi na dachu w towarzystwie liści tańczących z wiatrem i zielonookim chłopakiem, do delikatnych promyczków muskających z wstrzemięźliwością jej serce poprzez spowijający je mrok.

Rzeczy te działy się powolnie i praktycznie niezauważalnie. Zapewne dla przypadkowego obserwatora byłyby niewidoczne w zachowaniu niebieskookiej.
Wszystko działo się we wnętrzu Raven i chociaż ona sama tego nie widziała, jesień roku 2013 rozpoczęła proces kuli śnieżnej**, która aktualnie ruszyła i z wolna nabierała tempa.

*Nawiązanie do rozdziału 2. (wpis z notatnika - 26.08.2013)
** Proces kuli śnieżnej (inaczej: efekt kuli śnieżnej) - polega to z goła na tym iż gdy zepchniemy kulę z górki, będzie się robiła coraz większa i nabierała coraz większej szybkości jednocześnie. Tak samo z naszym życiem. Ciąg wydarzeń rozpoczyna nagłe narastanie kolejnych z nim związanych...
Mam nadzieję, że rozumiecie - jeśli nie wujek Google na pewno pomoże :D

Dziękuję Wam, za wszystkie słowa wsparcia pod poprzednim rozdziałem, oraz na gg i tt.
Dziękuję za troskę i wyrozumiałość z Waszej strony...
Jesteście na prawdę wspaniałe.
Założenie bloga było jedną z najtrafniejszych decyzji w moim życiu jak dotychczas :)
Po prostu dziękuję, że jesteście <3
Ten rozdział jest dość... podsumowujący?
Kończy pewien okres w tej historii, który jak same przeczytałyście rozpoczął proces kuli śnieżnej :)
Wiem, że jest mało Team Raven & Harry... ale teraz będzie następny okres, który będzie głównie o nich.
Chyba nie muszę dodawać, że liczę na Waszą opinię w komentarzu? :)
Pozdrawiam, ściskam i całuję.
Wasza Rose.