piątek, 20 grudnia 2013

Żyję, wyjaśniam, przepraszam i dziękuję.

Okey... więc... cześć?
Hej, Motylki?
Boże, nie wiem co napisać.
Przepraszam.
Tak szczerze, że aż zaczyna mnie boleć serduszko, przepraszam Was.
Nie wiem od czego powinnam zacząć. Uhhh..
Okey.... Powiedzcie, że nie piszę już do pustego miejsca w Internecie? Ktoś tu jest? Nie?
Bo ja jestem tu pierwszy raz od  14 września. I chyba zaraz się popłaczę. Jestem taką cholerną beksą. Nie płaczę na prawie żadnym filmie, ale gdy chodzi o coś dla mnie ważnego to.. uhh.
Ale ciągle nic nie wiecie.
Tak, więc w tym miejscu sądzę, że powinnam podziękować Oliwii W. za dzisiejszego maila, który uderzył we mnie jak piorun z jasnego nieba, otwierając wewnątrz mojej głowy szufladkę, którą pod koniec września zatrzasnęłam i nie chciałam otwierać do tej chwili.
Tak, chciałam odejść bez pożegnania - tu jest czas abyście się na mnie wściekli
Ale tak, jak widać, ten blog (tak na prawdę Wy) znaczy dla mnie więcej, niż chciałam sobie wmówić, że jest naprawdę. Czemu tak po prostu odeszłam?
Zadawałam sobie to pytanie przez pierwszy miesiąc, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.... Uhh... może po prostu wszystko opiszę? O ile ktoś w ogóle to czyta - przepraszam, że tak mącę.
Więc, jak wiecie we wrześniu nie było u mnie za ciekawie. Najpierw te kradzione rozdziały itp. ale tak naprawdę to była tylko kolejna kropla, do zbiornika tego co się działo. Jestem z natury osoba, która nie rozmawia o swoich większych problemach, nawet z przyjaciółmi. Taka jestem - zatrzymuje wszystko w sobie, nie chcąc martwić innych. W dodatku nie mam problemów z ludźmi, którzy zwierzają się mi. Wręcz przeciwnie, mam w sobie taką destrukcyjną cząstkę, która każe mi brać na siebie problemy każdego, starając się pomóc tak bardzo, aby nie myśleć o sobie. 
I tak oto gdzieś w środku września coś we mnie pękło i powiedziałam - nie nie dam rady. Nie było to oczywiście widoczne. Jeśli spytać kogoś z mojego otoczenia nic się nie zmieniło. Ale wewnętrznie po prostu nie dałam rady. Zaczęłam bardzo często chorować. Na zwykłe przeziębienia, ale za to dość często - co tydzień, dwa byłam chora.
I to był pierwszy powód mojej nieobecności tutaj - nie miałam na to siły.
Cały czas powtarzałam sobie, że kiedy parę spraw się uspokoi, wrócę i wszystko będzie jak dawniej.
Jednak sądzę, że wiecie iż nie rozwiązane problemy najczęściej nie znikają, a zostają tworząc przy okazji nowe. Zmęczenie starymi problemami spowodowało spadek mojej odporności. Spadek mojej odporności spowodował więcej do nadrabiania w szkole. To zaś oznaczało dodatkowe zmęczenie i brak czasu.
I tym sposobem, gdzieś w październiku, przestałam myśleć, że tu wrócę. Powiedziałam sobie, że to zamknięta sprawa. Nie chciałam wrócić, aby zawieść was jakością lub terminami rozdziałów... Stwierdziłam, że tak jest łatwiej. Okey - poszłam na łatwiznę.
W listopadzie sądzę, że po prostu zablokowałam wszystkie myśli o pisaniu - odgrodziłam to od siebie wielkim murem i starałam się rozwiązać pewne problemy.
I tak nadszedł grudzień.
Przez ten cały czas zdarzały się chwile, kiedy byłam bliska powrotu. Świerzbiło mnie, aby usiąść jak dawniej i zatopić się w tej chwili. Ale zaraz znajdowałam sobie jakieś zajęcie, by o tym nie myśleć.
Nie chcę mówić, że nie miałam kompletnie czasu bo bym skłamała.
Prawda jest taka, że większość wolnego czasu siedzę po prostu na tumblr. i przeglądam bezsensowne rzeczy.
I oto jestem tu dziś. Po czterech miesiącach nieobecności.
Wiem, że to co opisałam jest marnym usprawiedliwieniem. Nie chcę zresztą żebyście nie miały mi za złe, że Was zostawiłam. Wiem że zawiodłam i to z własnego lenistwa. Po prostu pomyślałam, że należą się Wam jednak wyjaśnienia. Przynajmniej za to jak wspierałyście mnie przez cały czas :)
Nie potrafię wyobrazić sobie lepszych czytelników, niż Was. Nawet jeśli większość już tu nie zagląda (uwierzcie - zdziwiłam się gdy odkryłam, że KTOKOLWIEK jeszcze zagląda).
No tak.
I chyba chciałam, żebyście wiedziały, że u mnie w porządku.
Mam nadzieję, że u Was też.

Jednak chociaż już tu jestem i w ogóle nie chcę, żebyście potraktowały to jako mój powrót. To tak nie działa.
Prawdą jest, że brakuje mi tego wszystkiego, i chciałabym aby wszystko wróciło do stanu przed wakacjami...
Tylko, że nie chcę pakować się w coś, może odzyskać paru czytelników i potem znowu Was zostawić.
Sama nie wiem. Sądzę, że zasługujecie na zakończenie tej historii. Na poznanie tego co działo się dalej w moim małym scenariuszu.
I nic nie obiecuję...
Ale może, może coś uda mi się w tej sprawie zaradzić.

Podsumowując wszystko - przepraszam, że zostawiłam Was bez wyjaśnienia.
Kocham Was i nigdy nie żałowałam decyzji o założeniu tego bloga - nawet jeśli to tylko malutkie miejsce w otchłani Internetu - Wy sprawiliście, że stało się to NASZYM miejscem. Moim azylem.
Dziękuję Wam.
Za wszystko - za rzeczy których nie potrafię nawet ująć. Za to, że martwiłyście się, wspierałyście i starałyście się rozumieć moje często nierozważne decyzję.
Taką jak ta.

Pozdrawiam, ściskam i całuje,
Wasza Rose.