sobota, 29 czerwca 2013

21. "Pustka"

Czytaj notkę pod rozdziałem

Dłuższą chwilę zajmuje Raven odzyskanie kontaktu z własną świadomością, która podpowiada jej, że powinna wstać z podłogi i odejść. Tak też robi, choć każdy ruch przyprawia ją o wewnętrzny ból, jakby do krwioobiegu dostała się trucizna, rozprzestrzeniana z każdym ruchem. Kroczy ostrożnie, ze wzrokiem wbitym w pustą przestrzeń. Dokładnie tak jak parę miesięcy temu. Jakby NIC się nie zmieniło.

Wchodząc do pokoju, spuszcza wzrok, podświadomie nie chcąc widzieć jak pusty jest pokój bez rzeczy jedenastolatki. Czuje się pusta. Jakby ktoś pozostawił jej ciało, wyjmując uprzednio całą zawartość. Ląduje na swoim łóżku i momentalnie staje się okropnie zmęczona. Głowa jej pulsuje i ma ma ochotę zwymiotować, więc po prostu przyciska bladą twarz, do szpetnego misia i momentalnie usypia.

Gdy się budzi, leży w bezruchu dobre pół godziny, ze wzrokiem utkwionym w suficie. Przez cały czas stara się za wszelka cenę wywołać u siebie jakiekolwiek emocje. Ma dość nie czucia niczego. Nie chce w takiej chwili pozostawać obojętna. Pragnie dowiedzieć się co czuje, lecz jej umysł już zbyt dobrze wypracował sobie maskowanie uczuć, tak że nawet ona nie jest w stanie ich rozszyfrować.
Jest smutna, zadowolona, zła czy może pełna ulgi?
Odpowiedź a, b, czy c? Która jest poprawna?

Zaciska pięści i zmusza się do rozejrzenia po pokoju.
Pustka.
Zaciska oczy, przywołując w myślach obraz ulubionych książek Lucy, poukładanych równo na szafce nad łóżkiem; jej rękawiczek niedbale zostawionych na łóżku, oraz pomarańczowego zeszytu odłożonego na szafce nocnej.
Następnie przypomina sobie dziewczynkę lustrującą ją bystrymi oczami.
Jej śmiech, melodyjny głos.
To jak zabawnie przekręcała głowę, gdy ciekawiła ją jakaś sprawa, oraz jak marszczyła czasami nosek gdy się nad czymś zastanawiała.
Ponownie otwiera oczy
.
Przełyka głośno ślinę, by pozbyć się guli rosnącej cały czas w jej gardle, lecz to zdaje się na nic.
W pokoju jest tak przytłaczająco cicho, że zaczyna jej to przeszkadzać.
Zaczyna boleć ją cisza, którą się otoczyła. Wwierca się w jej umysł, wypełnia całą przestrzeń, jak gaz trujący.
Dusi ją.
Oplata swoimi mackami, zapychając każdy zakamarek. Podrażnia skórę, przesiąka przez nią i atakuje czarnowłosą od środka.
Ta cisza ją zabija.
Obezwładnia, nie pozwala oddychać i skazuje na śmierć w męczarniach.

Raven zaczyna się miotać jak w amoku. Chce się wyswobodzić z tych ohydnych macek, chce zdrapać z siebie ten trujący gaz. Chce być wolna. Zaczyna się szarpać. Wymachuje rękami, odganiając się od czegoś czego nie ma. W histerii zrzuca lampę, której ostre kawałki wbijają jej się w dłonie, gdy ląduje na kolanach, nie mogąc nad sobą zapanować.
Wszystko w środku jej krzyczy. Wrzeszczy, nawołując o pomoc. Lecz żaden dźwięk nie wydobywa się z jej gardła. Zaczyna dławić się ciszą, jaka ją otoczyła, nie potrafi z nią walczyć.
Lucy nie ma.
Ma teraz nowy dom. Odjechała. A ona nawet jej nie podziękowała.
Chciałaby jej podziękować, choć nie jest pewna za co i dlaczego.
Przecież jej nienawidziła. Nie, zaraz, nie nienawidziła jej. Ona po prostu... jej potrzebowała. A teraz blondynki nie ma. Znowu jest sama.
Tak jak zawsze chciała. Tylko, że jej pragnienia się zmieniły.

Zaczyna uspokajać się dopiero, po drugiej stronie pokoju, który przemierzyła, na czworaka. Opiera się o łóżko Lucy, oddychając ciężko i chowając głowę w dłoniach. Są na nich drobne rany, przez odłamki lampki nocnej, lecz ciemnowłosa nie zauważa tego, nie rejestrując nawet bólu jaki wywołują.
Wdech - wydech. Wdech - wydech....
Kiedy może już normalnie oddychać, dociera do niej co się stało. Pokój wygląda jak istne pobojowisko, a ona sama, jakby uciekła z zakładu psychiatrycznego. Swoją drogą, może właśnie tam powinna się znajdować?
Ma zamiar wstać i zacząć sprzątać bałagan, jaki narobiła, zanim któryś z wychowawców to odkryje, lecz co innego przyciąga jej uwagę.
Przez przypadek musiała otworzyć szafkę Lucy nogą, gdy docierała do jej łóżka. Zauważa, że w środku coś się znajduje.

Drżącymi rękoma sięga do szafki i wyjmuje z środka, zeszyt w okładce kolorem przypominającej zachód słońca. Przejeżdża po nim opuszkami palców, rozszerzając oczy ze zdziwienia. Lucy zostawiła widocznie przez przypadek swój dziennik.
Bije się przez dłuższą chwilę z myślami, jednak w końcu daje za wygraną i otwiera na pierwszej stronie.
Dzień chyli się już ku zachodowi, więc musi wytężać wzrok, by przeczytać cokolwiek.

                                                                                                                             26.08.2013, Londyn
Babciu!
Mój dawny zeszyt spłonął z resztą domu i bałam się, że nie będę mogła do Ciebie pisać, lecz tutaj gdzie teraz jestem dali mi nowy.
Jest tutaj cudownie! Dostałam nowe ubrania. Całą walizkę! Nigdy jeszcze nie miałam walizki ubrań! W dodatku byłam na śniadaniu. Jadłam kanapki. Były pyszne.
Smutno mi troszeczkę, że nie ma tutaj mamy i taty. Muszę Ci przyznać, że płakałam przez to, choć wiem, że tego nie lubiłaś.
Ale przypomniałam sobie, że są teraz z Tobą i przestałam płakać. Wiem, że tam im będzie dobrze. Na pewno lepiej niż w naszym starym domu.
Proszę, zaopiekuj się Tam nimi.
Kocham Cię,
Lucy.

                                                                                                                        17.09.2013, Londyn
Babciu!
Czy w Niebie jest alkohol? Mam nadzieję, że nie. Pamiętam kiedy mama i tata nie pili alkoholu. Byli wtedy tacy uśmiechnięci! Potem byli ciągle źli i smutni, więc raz specjalnie potłukłam im butelkę, by znów byli szczęśliwi. Ale oni byli jeszcze bardziej źli. Tata krzyczał bardzo głośno, a mama płakała. Tata był tak zły, że mnie uderzył. Mocno. Od tamtej pory nie zabierałam im alkoholu, ale jak Pan Bóg ich poprosi żeby nie pili, to jego na pewno posłuchają. Prawda?
Dzisiaj Raven znowu płakała przez sen. Proszę, poproś Pana Boga, żeby dał jej siłę. Ona jej potrzebuje.
Kocha Cię i tęsknię, Lucy.


                                                                                                                         02.11.2013, Londyn
Babuniu!
Pamiętasz jak tak do Ciebie mówiłam? "Babuniu". Ja pamiętam. Zawsze się wtedy uśmiechałaś i mówiłaś "słucham wnusiuniu?". Tęsknie za Tobą. Za mamą i tatą trochę też. Ale tutaj gdzie jestem jest mi dobrze. Dzisiaj przyjechało miłe państwo. Pani Finc powiedziała, że może mnie adoptują i będą moją nową rodziną. Powiedzieli, że mają pieska i taki ładny domek. Chciałabym z nimi zamieszkać. Tylko szkoda mi zostawiać to miejsce.
Harry odwiedza nas teraz codziennie i wtedy Raven jest chyba szczęśliwa. Tak mi się wydaje, bo nigdy nie widziałam jej uśmiechu. Lubie jak Harry przychodzi bo oni tak ładnie na siebie patrzą! Tak jak wtedy ci państwo w parku z tym dzidziusiem! Pamiętasz?
Szkoda że tatuś nigdy tak nie patrzył na mamusie.
Poproś Pana Boga o zdrowie dla Harry'ego. I o uśmiech dla Raven.
Pozdrów rodziców,
Lucy.

                                                                                                                        25.11.2013, Londyn
Babciu,
Znowu śniła mi się ta noc.
Czemu to wspomnienie musi przychodzić w snach, gdy nie mogę nic zrobić?
Zastanawiałam się dzisiaj od czego wybuchł pożar i coś sobie przypomniałam.
Tata był wtedy bardzo zły. Krzyczał i mówił bardzo złe rzeczy do mamy. Potem wyszedł a mama bardzo długo płakała. Chciałam iść ją przytulić ale bałam się że tata przyjdzie. Mama dużo paliła. Wypaliła dwie paczki papierosów i dalej by paliła ale przyszedł tata. Kiedy zobaczył ile mama paliła to ją uderzył i poszli spać. Ale chyba papieros został. Mogłam iść go zgasić ale sama chciałam już spać. Byłam bardzo zmęczona bo przez cały czas śpiewałam żeby troche uspokoić mame. Ona bardzo lubi jak ja śpiewam.
Czy teraz też ktoś jej śpiewa? I czy dalej pali?
Chciałabym do Ciebie zadzwonić i się zapytać.
Tęsknię bardzo mocno, Lucy.

 Czarnowłosa siedzi oniemiała i wpatruje się w poszczególne strony. Słowa przetaczają się przez jej głowę. Niektóre pozostają, inne wypływają by podarować miejsce następnym. Nie orientuje się, kiedy zaczyna płakać, do chwili gdy łzy spływają na jej ręce, z których już toczą się krople krwi przez co zaczyna to okropnie szczypać. Jednak zamiast coś zrobić dziewczyna jedynie zaciska je coraz mocniej, do chwili gdy nie może wytrzymać. Łzy dalej płyną po jej policzkach kiedy wstaje i kieruje się do łazienki. Nie może ich zatrzymać gdy omywa ręce i gdy po cichu przemyka się z powrotem do pokoju. Tam siada na poprzednim miejscu i płacze do chwili gdy brak jej łez.

Jest już całkowicie ciemno. Gwiazdy migoczą na nocnym niebie, a księżyc w kształcie rogalika im towarzyszy. Przypatruje się temu dłuższą chwilę, aż czuje się zbyt zmęczona by robić cokolwiek więcej. Wczołguje się na dawne łóżko Lucy i momentalnie usypia, przy kołysance wiatru świszczącego za oknem i echem słów przeczytanych w zeszycie, odbijających się echem w jej głowie.


Budzi się wraz ze słońcem. Od razu przypomina sobie wszystkie zdarzenia z poprzedniej nocy i zanim zdąży zrobić cokolwiek innego sięga po zeszyt leżący na podłodze, by odłożyć go na prawowite miejsce.

 Nagle uświadamia sobie, że w szafce znajduje się coś jeszcze. Gdy sięga po to ręką, wyczuwa zawiniątko z gładkiego materiału i od razu zamiera. Serce bije jej niewytłumaczalnie szybko, a sama jedynie gładzi materiał, nie mogąc zmusić się by wyciągnąć go z szafki.
W końcu jednak bierze to w dłoń i kładzie przedA sobą na podłodze. Jest wielkości pięści, zawinięte w czerwony aksamitny skrawek. Dziewczyna dobrze wie, że to właśnie tą rzecz Lucy codziennie wyciągała wieczorem. To właśnie ta rzecz tak ją intrygowała. Ta rzecz była tajemnicą, którą uszanowała i postanowiła pozostawić... A teraz leży właśnie przed nią i czeka, by dowiedzieć się co to takiego.

Bierze parę głębokich wdechów na uspokojenie. Głowa boli ją od nadmiaru myśli i nagle pojawia się jeszcze ból brzucha. Odgania jednak to wszystko i chwyta przedmiot. Podświadomie wstrzymuje oddech gdy, to odwija.
Jej oczom ukazuje się mały złoty medalion, na łańcuszku. Z przodu wygrawerowany został napis:
"Po każdej burzy, wychodzi słońce.
Po każdym zachodzie słońca, następuje jego wschód". 
Z tyłu zaś widnieje: 
"Odnajdź w sobie promień słońca i oświetl nim tych, do których nie dociera.
 Kochanej Lucy,
Babcia".

Oto właśnie tajemnica jedenastolatki.

Hej!
Nie podoba mi sie ten rozdział. Tyle powiem. Chciałam żeby wyszedł wyjątkowy a wyszedł taki... dupny za przeproszeniem. Ale jest chociaż dłuższy.
Mam dla Was dość zasmucającą wiadomość.
Zawieszam bloga na czas wakacji.
Nie będę miała po prostu jak dodawać rozdziałów. Przepraszam.
Ale mam ogromną nadzieję że po wakacjach ciągle ze mną będziecie i o mnie nie zapomnicie??
A właśnie....
MAMY WAKACJE!
Dla mnie jest to tym bardziej wyjątkowy czas, że to właśnie w wakacje rozwijała się moja miłość do 1D :")
Mam nadzieję, że wszystko rozumiecie z rozdziału bo mogłam pisać momentami chaotycznie. Przepraszam, ale jestem troche śpiąca a pomimo, że są wakacje nie mam w ogóle czasu w ciągu dnia! Ciągle gdzieś biegam i coś załatwiam na obóz, lub spotykam się ze znajomymi, z którymi straciłam troche kontakt w roku szkolnym :)

Życzę Wam genialnych, niezapomnianych i niepowtarzalnych wakacji, Motylki. Abyście czerpały z nich pełną garścią i rozświetlały świat ;)

Pozdrawiam, ściskam i całuję ;3
Wasza Rose.

sobota, 15 czerwca 2013

20. "Ja tylko trwałam. Byłam, lecz nie żyłam."

13.12.2013r.
Ostatnio zauważyłam pewną słabość.
Słabość ludzką, z którą starałam się walczyć przez ostatnie dwa lata.
Jaką?
Odpowiedź jest prosta - uczucia.
Te małe diabelskie guziczki w naszym mózgu, naciskane przez nie wiadomo kogo, powodujące utratę samokontroli. Starałam się je tłumić. Chciałam być nieczuła. Może dlatego, że to najbliższy stan śmierci?
Chciałam umrzeć. Umrzeć dla tego świata. Dla przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Uważałam, że powstrzymując wciskanie tych głupich guziczków, dam radę umrzeć...będąc dalej żywa.
Czemu po prostu nie popełniłam samobójstwa?
Choć nie chciałam się do tego przyznać, często nad tym myślałam. Aby po prostu ukrócić to trwanie. Gdyż ja i tak już nie żyłam. Ja tylko trwałam. Byłam, lecz nie żyłam.
Zastanawiam się więc, czemu tego nie zrobiłam? Czemu?
To jedno z pytań, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
Chcę wierzyć, że nie było mi to przeznaczone... Że może był sens.
Może zawsze jest sens tylko nie chcemy go zauważać?
Ale z drugiej strony, jaki to sens?
Nie, tu chyba nie chodzi o jakieś przeznaczenie.
Jestem po prostu zbyt dużym tchórzem.
Boję się umrzeć.
Boję się żyć.
Paradoks.
A jeśli sens tej sytuacji polega na paradoksie?

Odkładając zeszyt, czarnowłosa zatrzymała wzrok, na dwóch, migoczących przy świetle lampki tęczówkach, świdrujących jej czaszkę. Lucy siedziała na łóżku, nienaturalnie dla niej osowiała. Patrzyła się nieobecnie w twarz Raven, jakby czegoś szukała w odmętach jej umysłu.

Widać było na pierwszy rzut oka, że coś ją dręczy... jakby biła się z myślami nad wyjawieniem czegoś, lub utajeniem. Zaintrygowało to czarnowłosą, która z uwagą czekała na jakiś ruch ze strony współlokatorki. Ta jednak jedynie siedziała, zajęta własnymi myślami.
Dopiero po upływie pół godziny, blondynka drgnęła nieznacznie, porażona jakąś myślą i bardziej przytomnie spojrzała w oczy siedemnastolatki, nawiązując momentalnie kontakt wzrokowy. Oblizała koniuszkiem języka spierzchnięte wargi, po czym przemówiła swoim, jak zwykle melodyjnym głosem:
- Zastanawiam się, czy nasze życie jest jakoś zaplanowane? Czy wszystkie wydarzenia są z góry ustawione, a ludzie, których napotykamy celowi? Każdy z nas ma jakąś misję do spełnienia, rolę do odegrania, prawda? Kiedyś o tym czytałam. W bibliotece przy mojej dawnej szkole, gdzie często spędzałam popołudnia. Napisane było, że nie przypadek steruje naszym życiem, a przeznaczenie... że nie możemy mieć wpływu na to co nas spotka. Możemy dokonywać jedynie wyborów. Zmieniać scenariusz... przynajmniej tak to zrozumiałam. Jeśli to wszystko okazałoby się prawdą, cieszyłabym się, że miałam do odegrania rolę  właśnie tutaj. I że osobą postawioną na mojej drodze byłaś ty.
Raven przymknęła oczy, analizując słowa Lucy. Zadziwiające było jak jedenastoletnia dziewczynka, kreowała już swój własny światopogląd i to jeszcze na podstawie literatury, którą sama przeczytała. Dziewczynka, była na prawdę inteligentna. Choć Raven na początku zaprzeczałaby temu za wszelką siłę, musiała przyznać, że Lucy była jedną z mądrzejszych osób jakie znała.

Już w tym wieku potrafiła pogodzić się ze swoim losem i skupiać się na pozytywach jakie ją otaczały, choć niejeden dorosły i poważany człowiek ma z tym problemy. Lucy po prostu nie starała się pytać "Dlaczego akurat ja?", a odpowiadać sobie od razu na to pytanie "Ponieważ, Bóg wiedział, że sobie poradzę". Miała siłę. Wewnętrzny płomień, którym podpalała innych. Jak iskra, która rozświetla wszystko w okół. Mając jedenaście lat przeszła więcej niż większość znanych jej ludzi. I na drobnych barkach niosła swój bagaż doświadczenia z uśmiechem.

I dlatego tak irytowała Raven. Była od blondynki sześć lat starsza, a nie umiała radzić sobie tak jak ona. Lucy miała w sobie ogień, którego pozbawiona była starsza dziewczyna. Może zazdrościła jej tego? Utwierdzała samą siebie, że mrok jaki sobie zafundowała jej odpowiada, choć prawda była inna.
Doprowadzało to czarnowłosą do szału.
To, że mała dziewczynka jest od niej silniejsza. Choć to było niedorzeczne winiła za to zielonooką.
Dlatego, gdy blondynka zapytała po chwili ciszy z nadzieją w głosie i tymi roziskrzonymi oczami:
- A ty cieszysz się, że mnie poznałaś?
Raven była zbyt przepełniona żalem, złością i zazdrością, które w nią uderzyły, by odmówić sobie, powolnego pokręcenia przecząco głową i z satysfakcją obserwowania jak małe iskierki w oczach dziecka chwilowo gasną.
***

Humor Raven poprawił się dopiero, gdy nadeszła pora spotkania z Harry'm. Tym razem chłopak zaprowadził ją do małej, zacisznej kawiarni, oddalonej dziesięć minut od sierocińca. Śnieg dzisiaj przestał padać, a całe niebo było smutno szarobure, jednak to nie wpłynęło ani trochę na dobry humor dziewczyny, gdy siedziała przy kubku gorącej czekolady, otulona spokojną muzyką, cicho sączącą się z głośników i sprawiającym u niej poczucie bezpieczeństwa, głębokim głosem, chłopaka siedzącego obok niej. Lubiła słuchać Harry'ego niezależnie od tego co mówił. Zwyczajnie uzależniła się od stanu gdy tonęła w czymś rozgrzewającym i przytulnym jak ulubiona poduszka. Często niekontrolowanie przymykała oczy, na co szatyn jedynie uśmiechał się delikatnie, nie przerywając monologu. Chwile te, jednak mijały tak szybko i niepostrzeżenie, że godzina była niczym pięć sekund wyjętych z innej rzeczywistości.
***

Rozpromienienie na twarzy, towarzyszy jej jeszcze w drogę schodami na górę, do pokoju. Gdy Raven otwiera drzwi, myślami jest ciągle w przytulnej kawiarni.
Może dlatego musi minąć parę dłuższych minut by, zatrzymała się w pół kroku na środku pokoju i zorientowała, że czegoś brakuje. Czegoś, a co najważniejsze kogoś. Rozgląda się uważnie i w szoku rejestruje, że wszystkie rzeczy jej małej współlokatorki gdzieś zniknęły, tak samo jak ich właścicielka. Adrenalina rozprzestrzenia się w jej organizmie z prędkością światła i już w następnej chwili, wybiega z pokoju, gnając czym prędzej w stronę w świetlicy z nadzieją odnalezienia tam Lucy. Przemierza korytarze w szaleńczym tempie. Ciemne włosy fruwają w okół jej twarzy niczym, stado rozproszonych kruków. Myśli kotłują się, wypierając wzajemnie i zagłuszając zewnętrzne odgłosy. Zagłębiona w szaleńczym biegu, nie zauważa gdy na jej drodze wyłania się postać opiekunki. Pani Finc, zaczytana w jakichś papierach, kroczy wolnym tempem, na wprost rozpędzonej niebieskookiej. Nieunikniona jest kolizja, przy której obie kobiety zderzają się, lądując na podłodze. Śnieżnobiałe kartki, przyprószone czarnym tuszem wylatują w powietrze, by wirując opaść między Raven, a wychowawczynie.
- Oh, panno Blanc... Właśnie do ciebie szłam. Dobre wieści... Znów masz pokój tylko i wyłącznie dla siebie!
Kobieta wymawia zdania, z takim spokojem i wręcz pewnością, że siedemnastolatka będzie z tego powodu zadowolona, iż Raven w pierwszej chwili nie jest w stanie zarejestrować tego co szatynka jej oznajmiła. Gdy słowa docierają do niej w pełni, musi mieć naprawdę bardzo zdziwioną minę, gdyż kobieta od razu spieszy z wyjaśnieniami:
- Parę miesięcy temu znalazło się małżeństwo, chętne do adoptowania Lucy. Trochę to trwało, zanim wszystkie dokumenty zostały wypełnione, ale wczoraj wszystko już zostało ustalone i godzinę temu Lucy pojechała już z państwem Stemp do jej nowego domu...

"Każdy z nas ma jakąś misję do spełnienia, rolę do odegrania. (...) Jeśli to wszystko okazałoby się prawdą, cieszyłabym się, że miałam do odegrania rolę właśnie tutaj. I że osobą postawioną na mojej drodze byłaś ty."

Ahhh nie byłabym sobą, gdybym Wam tego nie zrobiła. Jestem potworem... Ale cóż... uprzedzałam, że w tym opowiadaniu nie będzie happy, yep?
Jaką rolę miała do odegrania nasza mała iskiereczka?

Ten rozdział też taki krótki :( ale zawiera wszystko co miało w nim być, a nie chce jakiegoś bezsensownego wątku tu jeszcze wprowadzać. Nie liczy się ilość, a jakoś, tak? :) a jakbym dodała tu jeszcze jakieś brednie to sądzę, że bym to tylko popsuła. Zresztą... i tak ocena rozdziału należy do was :)

Pozdrawiam, ściskam i całuję.
Wasza Rose.

sobota, 8 czerwca 2013

19. "Zawsze, prawda?"

Kiedy się budzi czuje, że w uszach delikatnie jej dzwoni, a umysł jakby pracuje z większym trudem niż zazwyczaj. Jest odwrócona plecami do ściany, więc zimowe słońce wpadające przez okno świeci jej bez problemu w oczy.
Nie potrafi zebrać myśli i dopiero po paru minutach dociera do niej fakt, że promienie słońca już od dawna muszą okalać jej twarz, co oznacza, że jest dawno po jej porze wstawania. Jednak z jakiegoś powodu jest dużo bardziej zmęczona niż zazwyczaj i korzystając z faktu iż w łóżku równoległym do niej nikogo nie ma, pozwala sobie jeszcze na chwile opuścić wachlarz ciemnych rzęs i złapać choć garstkę spokoju. Poza tym czuje się niepokojąco bezpieczna, co jest podejrzane, ale całkiem przyjemne.

Jednak dalszy sen nie jest pisany czarnowłosej i po paru już sekundach orientuje się, że coś nie jest w porządku. Nie pamięta jak wczoraj usnęła, a ostatnie jej wspomnienie to film oglądany z Curly'm i Lucy. Potem... potem zdaje się musiała odpłynąć, bo w umyśle ma jedynie jedną wielką dziurę. Zapewne tak czuje się ktoś na kacu... Tak przynajmniej się jej wydaje, ponieważ nigdy nawet nie miała okazji tego zaznać. W przeszłości upiła się tylko raz, gdy Harry przyniósł jakiś alkohol i postanowił uczcić zdanie egzaminu, do którego szczególnie się przygotowywała. Ale nawet wtedy pamiętała wszystko, a dolegliwości następnego dnia nie były raczej zbyt poważne.
W takim razie co ją tak bardzo niepokoi i powoduje niemiłe uczucie z tyłu głowy?

Zrezygnowana, siada na łóżku i przeczesuje długimi palcami plątaninę włosów. Czuć lekki chłód, grzejniki w sierocińcu ledwie dają jakiekolwiek ciepło. Może ktoś powinien się tym zająć i sprawić by dawały więcej ciepła? Zresztą... nie ważne. Co za różnica czy ciepło czy zimno skoro ona zawsze będzie taka sama?
Chłodna.
Bez uczuć.
Sama.
Już zawsze...
Zawsze, prawda?
Wstaje, ziewając lekko i wygląda za oprószone delikatnym śniegiem okno. Jest dzisiaj słonecznie, lecz mróz skutecznie utrzymuje anielską pierzynę na ulicach. Jeszcze nie wie czy to dobrze, czy źle.
- Raven... tutaj jesteś. Znowu nie pojawiłaś się na stołówce. Nie wiem czemu tak nie lubisz stołówki. - Pani Finc nie przejmując się pukaniem, weszła do pokoju, a jej ciepły i opiekuńczy głos wypełnił cały pokój, spychając myśli szarookiej na boczny tor. - Pani Stand chciałaby z tobą porozmawiać.
Dziewczyna skierowała wzrok na własne paznokcie, uparcie ignorując obecność szatynki. Kiedy kobieta wyszła w końcu z pokoju, Raven przygryzła od środka policzek. Wiedziała, że czy tak czy siak będzie zmuszona widzieć się z psycholog, więc nic nie da ukrywanie się. Nie potrzebnie zmarnuje swój czas. A przecież czas tak szybko gna.

Kiedy staje przed drzwiami od gabinetu, nagle ogarnia ją lekki lęk. A co jeśli to coś złego? Co jeśli zostanie gdzieś przeniesiona, lub co gorsza znajdą się ludzie chcący ją adoptować?
Bzdura. Kto by ją chciał?
Prawie dorosłą kalekę, niechcącą się przystosować.
Pewnym ruchem przekręca gałkę i wchodzi do środka, kierując się prosto do ulubionego miejsca na kanapie.
- Dzień dobry Raven. Poprosiłam cię o wizytę ponieważ... mam dla ciebie pewną propozycję.
Wysoko uniesione brwi, oddają zdziwienie jakie przeżywa dziewczyna.
Propozycję? Nie pamięta by pani Stand kiedykolwiek posłużyła się takim słowem. Zazwyczaj były po prostu terapie, zadania i prośby. Wszystko, z wyjątkiem "propozycji".
Raven poprawia się na krześle, starając się nie zdradzić jak bardzo kobieta ją zainteresowała. Nie wychodzi jej to co prawda zbyt przekonująco, ale to nie jest w tej chwili ważne.
- Sądzę, że twój stan polepszył się od ostatnich miesięcy. I tak, wiem o młodzieńcu, który cię odwiedza. Agnes jednak przekonała się, że ja również powinnam być wtajemniczona w pozwolenie na odwiedziny - szatynka przerywa na moment by pokiwać z pobłażaniem głową, po czym widząc wyczekującą minę podopiecznej kontynuuje - i w tym wypadku mam pewien pomysł. Chciałabym, abyś pojawiała się na każdym posiłku. Regularnie i bez wyjątków. Nie możesz bezkarnie ignorować pór jedzenia, to nie w porządku względem reszty osób. Za to, sądzę, że czas byś dostała pozwolenie na... opuszczanie ośrodka.
Mija chwila zanim ostatnie słowa dotrą, usadowią się i nabiorą sensu w umyśle dziewczyny.
Wyjście. Świerze powietrze. Nieograniczona przestrzeń. Wolność.
Te słowa rozkwitają w jej podświadomości niczym wiosenne kwiaty rozprzestrzeniając słodkawą woń po całym jej ciele. Od kiedy wyjście na dach zostało zamknięte pare tygodni temu, tego właśnie jej brakowało. Poczucia, że jest na tym świecie, że istnieje.
- Oczywiście w granicach rozumu. Jak na razie ograniczymy to do godziny dziennie. Potem... zobaczymy. Poza tym będziesz musiała mieć kogoś przy sobie. Rozmawiałam z twoim przyjacielem, właściwie on zaproponował to wszytko. Zgodził się również towarzyszyć ci. Musisz pamiętać by nie oddalać się zbyt daleko i wracać o wyznaczonej porze... Więc, co ty na to.
Raven spojrzała rozszerzonymi z niedowierzania oczami w tęczówki kobiety i pokiwała twierdząco głową, powstrzymując się z całych sił, by uśmiech nie wypełznął przypadkiem na jej twarz psując niewzruszoną postawę.

W głębi duszy miała zaś ochotę skakać, piszczeć i cieszyć się jak mała dziewczynka. Wróciła do pokoju w przeciągu paru sekund, momentalnie dopadając łóżka i chowając twarz w brzuchu misia, by ukryć uśmiech zadowolenia niebezpiecznie szerzący się na zdrętwiałej od nieokazywanych emocji twarzy.
***

Kiedy Harry szedł w stronę sierocińca, myśli o wczorajszym wieczorze nie dawały mu spokoju.
Miał przed oczami to jak chwyta kruche ciało czarnowłosej w ramiona. To jak ta wije się, starając uciec, oddzielić się i stworzyć na powrót mur którym się wcześniej otaczała. W końcu gdy Raven przestała się szarpać, a chłopak czuł tylko ciepłe łzy tworzące małe wodospady, oraz miękkość jej włosów gdy uspokajająco je gładził szepcząc przy tym wszystko co miał w głowie. Aż w końcu wszystko ustało. A on zmęczony, siedząc na zimnej podłodze, ze śpiącą Raven w ramionach, zrozumiał, że to właśnie tego chce.
Chce ocierać jej łzy, uspokajać, trzymać w ramionach i chronić.
Pytanie tylko "czy będzie mu to dane?"

***
Raven wie dokładnie kiedy Harry wchodzi do budynku sierocińca. Widzi go już z daleka z okna, obserwując jak zamyślony zbliża się coraz bliżej budynku.
Radość zaczyna mieszać się teraz z niepokojem. A jeśli stanie się coś niedobrego? Jeśli Harry zostawi ją w miejscu, z którego nie będzie potrafiła wrócić? Co wtedy zrobi?
Na szczęście. zanim te myśli zdążą zakiełkować w jej umyśle, do pokoju puka zielonooki i wszystko staje się nieważne, gdy on uśmiecha się tak zaraźliwie i Raven nawet chce odwzajemnić uśmiech, ale jej policzki są już zbyt przemęczone od wcześniejszego uśmiechania się, więc rezygnuje z tego na rzecz podziwiania ciepła bijącego z zielonych tęczówek.

Harry musi przyznać, że jest miło zaskoczony widząc tak pozytywną reakcje Raven. Sądził, że po wczorajszym będzie czuła się źle, może od nowa będzie musiał przedzierać się przez jej barierę.
Może chęć wyjścia na świeże powietrze była dla niej zbyt wielka by samej sobie to utrudniać?
Zielonooki postanawia nie poruszać tego tematu i pomaga przyjaciółce otulić się kurtką, szalikiem i czapką. Raven zakłada jeszcze kozaki i są gotowi. Mogą wyjść.

***
Uczucie w jej brzuchu jest trochę jak przed pierwszą jazdą kolejką górską. Z każdym krokiem w stronę drzwi wyjściowych ma coraz większą ochotę odwrócić się i zrezygnować z tego wszystkiego, jednak brnie dalej, aż wreszcie Harry otwiera przed nią drzwi i mroźne powietrze uderza ją prosto w twarz momentalnie powodując rumiane wypieki na policzkach.
Śnieg delikatnie prószy, a jego malutkie płatki wirują w okół niej, osiadając na całym ubraniu i włosach.
- To... idziemy?
Głos Harry'ego jest dużo cichszy tutaj, na zewnątrz. A może tylko jej się tak wydaje?
Idą powoli chodnikiem, w stronę centrum Londynu, a Raven nawet nie próbuje już powstrzymać delikatnego uśmiechu, nie chcącego zniknąć z jej twarzy, choć policzki z pewnością mają już dość tej gimnastyki.

Chłopak jednak nie zabiera jej do centrum jak myślała, a do pobliskiego parku. Drzewa, rozstawione po oby dwóch stronach alejki, którą kroczą są całe w bieli, tak jak wszystko dookoła nich. W parku znajduje się jedynie dwójka staruszków na ławce i młode małżeństwo z dwójką małych dzieci. Popołudniowe słońce oświetla wszystko, zmuszając do mrużenia oczu. Nawet to przyprawia Raven o uśmiech.
Z Harry'm obok, opowiadającym jej właśnie o tym jak wygląda jego życie w zespole, krocząc bajeczną alejką, wszystko zdaje się tak proste i idealne, że gdy muszą wracać, dziewczyna ma ochotę wyrwać się i uciec ile sił w nogach, byleby nie musieć wracać do szaroburego budynku.

Hej, Motylki!
Mam parę ważnych spraw także ten tegos proszę, o nie zignorowanie notki, a zmuszenie się do przeczytania również tego :)

1. Rozdziały teraz pojawiać się będą chyba co dwa tygodnie. Przepraszam, ale nie wyrabiam się inaczej. Nie mam siły. Może jak mi się uda będę dodawać co tydzień jak dawniej. Uwierzcie, że nie robie tego w złych intencjach.

2. Czy przestaje się Wam podobać to co piszę? Może stało się to nudne? Lub może rozdziały są po prostu gorsze? Nie wiem, ale po ilości komentarzy martwię się, że przestało się już Wam to podobać.
Jeśli macie coś co Was zniechęca błagam napiszcie! Przecież ja też jestem tylko człowiekiem i nie potrafię wszystkiego wyłapać, a jeśli mi pomożecie i napiszecie postaram się z całego serca poprawić.

3. Przepraszam, że taki krótki rozdział, ale przez półtora tygodnia byłam chora, więc nawet nie próbowałam pisać, gdyż nie potrafiłam sklecić sensownego zdania, a dzisiaj już nie mam siły pisać dalej. Chciałam już nie skończyć i nie dodawać, ale dzisiaj moje urodziny, więc stwierdziłam, że jednak powinnam z tej okazji dodać rozdział :D

4. Tak, dzisiaj moje urodziny. Które? No zgadujcie....
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

Czternaste! :D
Jestem ciekawa czy zgadłyście :P

Przepraszam jeszcze raz, że rozdział krótki i musicie tyle czekać.

Pozdrawiam, ściskam i całuje ;3
Wasza Rose.