25.08.2013r.
Dobra... no to zaczynamy..
Jak mówiła doktor Stand?
"Zacznijcie od uporządkowania faktów, a potem samo pójdzie"?
No ok...
Jestem Raven.
Raven Blanc.
Imię zawdzięczam moim kruczoczarnym, długim do łopatek włosom.
Mam 17 lat.
Tak... jeszcze rok, a będę mogła się stąd wynieść.
Co znaczy "stąd"?
Bidul, ochronka, dom dziecka, sierociniec.... Mów jak Ci wygodnie.
Moi rodzice zginęli jak miałam 15 lat.
Jestem jedynaczką, a jedyna rodzina, o której kiedykolwiek słyszałam mieszka gdzieś w Australii i nawet policja nie potrafi ich znaleźć. A może "oni" w ogóle nie istnieją?
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że po prostu ich sobie ubzdurałam by mieć jakąkolwiek nadzieję, że wrócę do- w jakimś pogmatwanym sensie- domu.
Nie mam zamiaru opisywać tutaj dokładnie, jak do tego doszło.
Powiedzmy, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek i tyle.
W końcu co mi da opisywanie tutaj tego wszystkiego, skoro i tak widzę to dzień w dzień, we własnych
Poza tym, nie chce mi się niczego wyjaśniać.
No bo, co za różnica?!
Mam Ci się tutaj zwierzać nie wiadomo z czego, nie wiadomo po co.
Jesteś zwykłym zielonym zeszytem, w lewym górnym rogu z numerem i moim nazwiskiem.
Jesteś tylko następną formą bezskutecznej terapii.
I to jedną najgłupszych jakie przeszłam.
Już nawet wolę to plecenie idiotycznych wianków, symbolizujących problemy. Mogłam chociażby się trochę wyżyć, ciskając nimi w personel.
W czym ma mi pomóc pisanie tutaj czegokolwiek?!
Czy tak czy siak, nie odzyskam głosu.
Dobra, źle się wyraziłam.... Lekarze stwierdzili, że struny głosowe już od półtora roku są gotowe do współpracy. To raczej mój mózg jej odmawia...
Nieważne.
Nie mam zamiaru z niczego Ci się tłumaczyć. Jesteś tylko jednym ze tysiąca egzemplarzy posklejanych mechanicznie kartek papieru, umieszczonych w kolorowej okładce.
A w dupę z terapią!!!
Walcie się wszyscy.
Dziewczyna cisnęła zeszyt na szafkę, obok swojego łóżka i opadła bezradnie na puchatą poduszkę. Czekała na jakąś kąśliwą uwagę ze strony Niny, jej współlokatorki, ale nic podobnego nie nadchodziło. Rozdrażniona przenikliwym milczeniem, odwróciła głowę w stronę, przeciwległego boku pokoju, gdzie znajdowało się łóżko rudowłosej. Na łóżku jednak, nikogo nie było, a półką wisząca nad posłaniem świeciła pustkami. Raven zmarszczyła czoło i dopiero po kilku minutach uświadomiła sobie, że dzisiaj rano miłe małżeństwo adoptowało dziewczynę.
Nawet ten fakt działał jej na nerwy. Teraz bez wrednej, gadatliwej współlokatorki w pokoju panowała zupełna cisza.
Zmieniła pozycję na siedzącą i skupiła wzrok na końcówkach swoich sznurowadeł, bezwładnie zwisających parę minimetrów nad podłogą.
- Zbiórka na kolację!!! - przez drzwi przeniknął donośny głos opiekunki, jednak czarnowłosa zignorowała go, na rzecz podziwiania ostatnich promieni wakacyjnego słońca, wpadających przez uchylone okno. Wyglądały jakby zostały wymalowane wprawną ręką malarza. Złoto-pomarańczowa barwa przeplatała się z prawie, że białą poświatą dnia. W ciemnym pokoju wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Maleńkie drobinki kurzu wirowały pomiędzy słonecznymi smugami, niczym atomowe tancerki, uwięzione w magii zatracenia.
Po dłuższej chwili, kiedy przedstawienie dobiegło końca, Raven westchnęła bezgłośnie i ułożyła się z powrotem na łóżku. Wzięła do ręki swoją ukochaną przytulankę- brązowego niedźwiadka z czarnymi jak węgielki oczkami i wyszytym czarną nitką wielkim uśmiechem.
Niby zwykły miś, którego można spotkać w co drugim domu, jednak dla siedemnastolatki był jedną z niewielu rzeczy, które wywoływały w niej pozytywne uczucia. Dlatego właśnie tak lubiła czuć jego zapach, głaskać miękkie futerko, lub też zamykać oczy i wtulając w siebie przytulankę, wspominać dzień, w którym trafiła do jej rąk.
To były te unikalne chwile gdy mogła być sobą.
Gdy mogła pobyć tą wrażliwą, wesołą, miłą, delikatną Raven, której dawno już nikt nie widział.
Tak było i tym razem. Uspokojona letnim jeszcze, powietrzem, omamiona słodkim zapachem przytulanki dała się pochłonąć wspomnieniom.
Nie było jednak dane jej tkwić zbyt długo w błogim stanie zapomnienia. Po zaledwie paru minutach, do jej uszu dobiegł czyjś głos, nerwowo powtarzający jej imię.
- Raven, Raven, Raven... Czemu nie ma cię na posiłku?!- zapytała wychowawczyni, gestykulując w powietrzu rękoma i wprawiając tym samym w ruch obwisłą skórę na ramionach.
Była to dosyć pulchna kobieta, grubo po 40. Złote loczki podskakiwały niesfornie za każdym razem kiedy coś mówiła. Miała wybuchową osobowość i chociaż najszybciej ze wszystkich trzech opiekunów się denerwowała, Raven odczuwała do niej swoistego rodzaju sympatię. Oczywiście nie mowa teraz o tym, że Raven ją lubiła. Gardziła nią równie jak całym ośrodkiem, ale była jedyną osobą którą w miarę tolerowała.
Wychowanka spojrzała z pobłażliwością na panią Agnes. Kobieta stała nad jej łóżkiem podpierając się za boki i oczekując wyjaśnienia.
Czarnowłosa uniosła bezradnie ręce, po czym splotła je sobie na brzuchu, przybierając zadziorny uśmieszek. Chociaż darzyła panią Agnes nikłą sympatią, nie oznaczało to że była dla niej w jakiś sposób milsza niż dla innych wychowawców. Nie mogła okazywać słabości... Chociaż chwilami było to trudniejsze niż się wydaje.
Biedna Agnes popatrzyła na swoją podopieczną, zmęczonymi od ciągłej czujności oczami i zastanawiała się co dziewczyna musi w środku przeżywać. Nie była to zwykła nastolatka, która trafiła tutaj w przewidywalnych okolicznościach. Zraniona psychika odmawiała posłuszeństwa, skazując dziewczynę na ciągłe milczenie. Chociaż... może to było tylko idiotyczne uczucie, jednak Agnes miała czasami wrażenie, że siedemnastolatka po prostu nie chce nic mówić. Oczywiście nie zawsze, ale czasami.... Chociaż, nie mogła być przecież pewna.
Pokiwała z dezaprobatą głową, wprawiając przy tym złociste sprężynki w dziki taniec, ale widząc że dziewczyna nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca dała za wygraną i ociągając się wyszła z pokoju.
Tak... Raven była jedyna w swoim rodzaju. Przypominała kobiecie, jeden wielki labirynt uczuć, w którym czarnowłosa sama się zagubiła podczas budowy. Czasami widać było, że chce wyzdrowieć. Ba, były przecież nawet chwile, gdy Raven kontaktowała się z innymi za pomocą znaków migowych, czy innych sposobów. Jednak, po takich chwilach znowu pojawiał się okres buntu w jej umyśle i z powrotem izolowała się od wszystkiego co żywe. Z jednej strony- los jej nie oszczędził, z drugiej- nikt nie działał tak na nerwy kobiecie, jak ta siedemnastolatka.
Kiedy opiekunka opuściła pokój, dziewczyna ponownie poczuła głuchą pustkę ogarniającą jej wnętrze. Może to i głupie, ale wolała już narzekać w myślach na ciągłe przycinki ze strony Niny, niż na przytłaczającą ciszę. Wcześniej mogła przynajmniej tłumaczyć sobie ogarniającą ją złość, ciągłym gderaniem rudowłosej. Teraz głupio jej było przyznać, że przez cały czas była zła tylko i wyłącznie na siebie samą.
Good morning, motylki!!! :3
No i lecimy z jedyneczką ;)
Wiem, wiem.... wcześnie daję... ale już nie mogłam się doczekać, szczerze mówiąc :D
Na początku chciałam, trochę Was przetrzymać... ale nie mogłam się powstrzymać i wstawiam xD
I co myślicie?
Pewnie jesteście trochę skołowane??
Ok.. to może troszkę wyjaśnię ;)
Wydarzenia z prologu, są jakby wspomnieniem z przed dwóch lat.
Uważny czytelnik mógł to stwierdzić po tym, że w prologu Harry ma 16 lat (idzie do X-factor'a), a Raven 15 (jest rok młodsza od chłopaka)..... No, a teraz Raven ma siedemnasteczkę ;D
Dobra... to już rozumiecie, nie? xD
Resztę możecie wywnioskować po rozdziale, więc nie będę się tutaj rozpisywać ;))
Jeżeli jednak coś jest nie jasne to pytajcie w komentarzach, czy gdzie tam chcecie :D
I KOMENTUUUJCIE!!!! <3
Każdy komentarz ma dla mnie ogromną wartość! ;)
+Taki tam obrazeczek dla Was :)))

Pozdrawiam, ściskam i całuję! ;3
Wasza Rose.